DZIEŃ PIERWSZY: CZĘSTOCHOWA - KRUSZYNA - MSTÓW - CZĘSTOCHOWA, 61 KM
Tak jak częstochowskie Stare Miasto, czyli pozostałości zrujnowanej przez niemieckiego okupanta a potem przez komunistów żydowskiej dzielnicy – jest nie znane raczej mieszkańcom miasta tak i Jura Wieluńska, choć pod bokiem, widoczna z okien balkonów pozostaje wciąż mało rozpoznana mimo iż, co podkreślam – ma w sobie sporo uroku, dobrych tras, choć nie oznaczonych żadnymi szlakami albo znikomą ich ilością. I właśnie dlatego, w sobotę 21 września wczesnym popołudniem wykorzystując moment, gdy na niebie ukazało się słońce ruszyliśmy na krótką wycieczkę po terenach położonych na północny wschód od miasta. Start w miejscu zwanym Promenadą, która nosiła kiedyś nazwę XXX lecia PRL a dziś imię Czesława Niemena. Szybko zjeżdżamy w dół do lasu, mającego charakter parkowy, a który kiedyś stanowił miejsce ćwiczeń miejscowego 27 pułku piechoty, gdzie szkolono rekrutów z powiatów częstochowskiego i wieluńskiego. W czasie kampanii wrześniowej Pułk wszedł w skład 7 Dywizji Piechoty i w ramach Armii Kraków bronił polskiej granicy.
Przejeżdżamy przez Las Aniołowski i docieramy do nowo wybudowanej obwodnicy miasta, po czym mostem przekraczamy trasę szybkiego ruchu. Chwilę później jesteśmy już w Rząsawach – dzielnicy przyłączonej do miasta w 1975 roku i tam żegnamy się z asfaltem wjeżdżając na polną ścieżkę, która to, po kilku minutach jazdy wyprowadza nas na lotnisko w Rudnikach. Na tym powojskowym lotnisku natrafiliśmy akurat na odbywające się zawody szybowcowe. Startujący tuż nad nami samolot prowadzący szybowce stanowił nie lada atrakcję. ''Atrakcją'' stałą lotniska natomiast jest kadłub samolotu AN-2, który w latach swojej świetności był samolotem do zrzutów żołnierzy wojsk powietrzno-desantowych. Miałem kiedyś przyjemność skakać z takiego samolotu, więc z lekkim wzruszeniem wlazłem do środka maszyny. Na burtach zachowała się szachownica, która od 1993 roku jest malowana z pierwszym polem białym, podczas gdy historycznie pierwsze pole było zawsze czerwone (m.in. na samolotach Dywizjonu 303). Tamta szachownica, obowiązująca w latach 1918 – 1993 była godłem osobistym polskiego pilota myśliwskiego Stefana Steca. Na swoim samolocie, jeszcze w służbie austriackiej, Stec jako godło osobiste miał namalowaną czerwono-białą szachownicę. I właśnie to godło zostało przyjęte 1 grudnia 1918 roku jako znak rozpoznawczy samolotów lotnictwa polskiego.
STARTUJĄCE SZYBOWCE NA LOTNISKU RUDNIKI
KOKPIT W STARYM AN-2 NA LOTNISKU W RUDNIKACH
OD 1993 ROKU MIEJSCE HISTORYCZNEJ CZERWONO-BIAŁEJ SZACHOWNICY ZAJĘŁA NOWA, BIAŁO CZERWONA
Z lotniska, tuż obok opuszczonych i zdewastowanych koszar przejeżdżamy do Kościelca i dalej, już przez las do Borowna, nad którym majestatycznie górują dwie wieże kościoła św. Wawrzyńca. W miejscowości ''niespodzianka'' – wynikająca jak sądzę z rozsądku i oszczędności włodarzy gminy – ulica z patronem z czasów PRL nosząca imię gen. Świerczewskiego, czyli tego co to się kulom nie kłaniał. Owszem, nie kłaniał się, gdyż zazwyczaj był pijany. Ten zsowietyzowany Polak jak wielu innych rozkazem Stalina został przerzucony z Armii Czerwonej do formowanej (drugiej) Armii Polskiej, czyli tej, w której spotkali się Czterej Pancerni. Albo tej, na którą czekał Hans Kloss czy Franek Dolas. Armia ta miała być kartą w rękach Stalina, który po mistrzowsku rozegrał sprawę polską całkowicie spychając ze sceny politycznej dotychczasowy polski Rząd na emigracji (w Londynie). Po wymordowaniu polskich oficerów w Katyniu, większość tych, która przeżyła łagry wyszła z ZSRR do Iranu wraz z Armią Andersa. Rok po tym Stalin powołał tzw. polski Rząd Jedności Narodowej dla którego ''stworzył'' siły zbrojne wypuszczając z obozów pozostałych mu jeszcze Polaków, którzy z różnych przyczyn nie załapali się na (pierwszą) armię gen. Andersa. Problemem był jednak brak oficerów, dlatego też masowo przenoszono do formowanych polskich sił oficerów radzieckich, którzy byli Polakami albo mieli pochodzenie polskie (Ci nierzadko nawet nie potrafili już mówić w języku swoich przodków). Jednym z takich oficerów był gen. Karol Świerczewski . W kwietniu 1945 roku w operacji budziszyńskiej, generał doprowadził swą nieudolnością, brakiem doświadczenia i pijaństwem, do hekatomby podległego mu polskiego wojska. Szacuje się, że zginęło wówczas 5 tysięcy żołnierzy, zaginęło prawie 3 tysiące, a 10 tysięcy zostało rannych. Przyczyną niepowodzenia były błędy Świerczewskiego w dowodzeniu, spotęgowane m.in. nieustannym spożywaniem alkoholu i konfliktami z podwładnymi, którzy byli zmuszeni odmawiać wykonania części niedorzecznych rozkazów.
ULICA ANTYBOHATERA ŻYWCEM PRZENIESIONA Z MINIONEJ EPOKI
Ale oto, tuż za Borownem, przy drodze ciekawe historyczne miejsce: XVII wieczna kolumna Denhoffa, miejsce samobójczej śmierci syna właściciela rezydencji w Kruszynie. ''Tu nastąpił kres pewnej miłości'' – kilka lat temu ktoś zostawił taką tabliczkę. Kasper Denhoff nie godził się na ożenek swojego syna z Barbarą Szafraniec pochodzącą ze znacznie uboższej rodziny. I tak, z rozpaczy po tym, jak jego ukochana zginęła w spalonym z rozkazu Denhoffa dworku jego syn w tym miejscu popełnił samobójstwo.
TU ZADANO KRES PIĘKNEJ MIŁOŚCI - TABLICY JUŻ NIE MA, KOLUMNA POZOSTAŁA
Tak czy inaczej, ta stylizowana na antyczną kolumna umieszczona na kamiennym podmurowaniu jest najstarszym pomnikiem w regionie, niestety, upływ czasu powoduje niszczenie tego śladu przeszłości.
Chwilę potem docieramy do Kruszyny, gdzie wita nas pięknie odbijający się w stawach kościół pw. Św. Macieja Apostoła, nad którego wejściem figuruje, nie do wiary – wierna kopia Chrystusa spod kościoła św. Krzyża w Warszawie. Nie, to nie kopia, to przecież oryginał przeniesiony z Warszawy w 1898 roku przez Lubomirskich. I to na miejscu tej właśnie rzeźby w stolicy stanęła wierna kopia. Więcej o tym napisałem w http://cykloid.pl/relacje/relacje-z-wypraw/jura-ciepla-krainaa.html
KOŚCIÓŁ P.W. ŚW. MACIEJA APOSTOŁA W KRUSZYNIE
CHARAKTERYSTYCZNA RZEŹBA CHRYSTUSA Z KOŚCIOŁA ŚW. KRZYŻA W WARSZAWIE PRZENIESIONA DO KRUSZYNY
Ale nie kościół i nie pomnik jest najcenniejszym skarbem tej małej miejscowości, lecz pałac - największa magnacka rezydencja w regionie, w którym odbywały się kiedyś wystawne bale. Gościli tu królowie: Zygmunt III Waza, Władysław IV i Jan III Sobieski z żoną Marysieńką. Pamiątką po tej parze jest położona w głębi parku marmurowa altana, która pokryta była błyszczącymi kamykami, pochodzącymi z lawy Wezuwiusza. Resztki tych kamyków były widoczne w wyższych partiach tej altany jeszcze w latach 90. W pałacu w 1669 r odbył się także ślub polskiego króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego z arcyksiężniczką austriacką Eleonorą Habsburg. Budynek po wojnie został znacjonalizowany i w następstwie tego w późniejszych latach doprowadzony do ruiny. Od kilku lat ogrodzony, co chroni go przed dalszą dewastacją ale przez to niestety – jest niedostępny do zwiedzania. My jednak mieliśmy szczęście bowiem brama, mimo kilku ostrzegawczych tabliczek o złych psach była otwarta. Krótka chwila wahania i wjeżdżamy na teren pałacowego parku, w którym nie byłem już tyle lat! Po chwili ukazuje się nam fosa, gęsto pokryta rzęsą wodną i wreszcie sama budowla pałacowa, w której trwa remont. A więc jednak coś się tu dzieje. Niestety, nie było dane nam jej zwiedzić, ponieważ stróż wyprosił nas grzecznie, aczkolwiek stanowczo z posesji. Jeszcze tylko rzut oka na cmentarz, gdzie spore wrażenie robi odnowiony grób rodowy książąt Lubomirskich i wracamy z powrotem do Borowna, wjeżdżając na czerwony szlak Jury Wieluńskiej.
UKRYTA W GĘSTWINIE NAJWIĘKSZA REZYDENCJA MAGNACKA W OKOLICACH CZĘSTOCHOWY
I GROBOWIEC JEJ WŁAŚCICIELI - KSIĄŻĄT LUBOMIRSKICH
Jeszcze w zeszłym roku szlak ten ginął w otchłani gęstej drzewiny, teraz jednak świeżo odmalowane znaki poprowadziły nas bezbłędnie przez tajemniczy las tonący w promieniach zachodzącego słońca, aż do Wancerzowa. Dość długa przebieżka lasem robi spore wrażenie, bo w sporej części prowadzi wąskimi ścieżkami. Trzeba uważać, i często jechać pochylonym, aby nie zarobić gałęzią. Tak więc przez ok. 30 minut słychać było tylko szum zeschniętych liści rozrzucanych przez nasze koła. Wokół nic, tylko żółtawo zielone tło rozpalone w krwistej poświacie zachodzącego słońca. Wrażenia wzrokowe z tego etapu trasy – bezcenne.
SZLAK JURY WIELUŃSKIEJ - MIEJSCE IDEALNE NA ROWER
Po wyjeździe oczom naszym ukazał się dawny, warowny klasztor w Wancerzowie. Otoczony szczelnie murem, w którym znajduje się kilka baszt. Największa jest jednocześnie dzwonnicą. Na szczyt tej baszty prowadzą wysokie, ceglane schody. Idąc po nich człowiek faktycznie czuje się jak w średniowiecznych czasach, brakuje w ręku tylko pochodni, zresztą i tak byłaby zbędna – dzwonnica bowiem ma elektryczność. Z góry widok na rzekę Wartę, czyli historyczną granicę między Małopolską, a Ziemią Sieradzką.
DZIEDZINIEC WAROWNEGO KLASZTORU W WANCERZOWIE
XVII WIECZNE SCHODY PROWADZĄCE DO DZWONNICY
Z Wancerzowa zjeżdżamy ostro w dół do Mstowa, dawniej miasta, dziś malowniczo położonej wsi w dolinie Warty. Typowy cichy małomiejski rynek, na którym w 2007 roku, przed jednym ze sklepów ujrzałem żydowską macewę użytą jako schodowy stopień przed wejściem do sklepu!
MSTÓW, STARA MACEWA JAKO STOPIEŃ DO SKLEPU, ZDJĘCIE Z 2007 ROKU
To właśnie wtedy zacząłem się interesować pozostałościami po dawnych naszych współmieszkańcach tych ziem, do dziś obecnych we wspomnieniach, legendach ale też prostej i agresywnej narracji dotyczącej naszej najnowszej historii. Nic – tyle mych dywagacji. Dziś po macewie ani śladu. Odremontowany dom, nowe schody – macewa gdzieś się ulotniła. Nie ma jej na żydowskim cmentarzu, a w zasadzie miejscu, w którym kiedyś ten kirkut był. Nie mniej jednak mam wrażenie, że w porównaniu z rokiem 2007 na to miejsce ''wróciło'' kilka elementów żydowskich nagrobków. Przed wojną żydowscy mieszkańcy stanowili blisko 40% ludności Mstowa. Niestety, poza wspomnianym cmentarzem nic po nich nie zostało. Piękną XVII wieczną synagogę zburzyli Niemcy, został też zniszczony sztetl z charakterystyczną zabudową żydowskich uliczek. Macewami wybrukowano ulice, część z nich zatopiono w rzece. Tyle Niemcy. Niestety, po wojnie dzieło zniszczenia było kontynuowane. Pozostałe na cmentarzu macewy rozkradziono, a Ci nieliczni Żydzi, którzy przeżyli Holocaust wynieśli się najpierw ze Mstowa, a potem, z obawy o swoje życie – z kraju. Smutna ta nasza historia. Ale jak się wydaje sprawy biegną w dobrym kierunku. Dziś odsłaniane pomniki, czy tablice dotyczące tego bolesnego tematu nie są już dewastowane, jak miało to miejsce jeszcze w końcu lat 90-tych, czego wymownym znakiem jest choćby pamiątkowa tablica umieszczona za pancerną szybą na częstochowskiej filharmonii poświęcona stojącej w tym miejscu w latach 1899 – 1955 wielkiej synagodze.
MSTOWSKI KIRKUT - CZĘŚĆ NAGROBKÓW ''WRACA'' NA SWOJE MIEJSCE
KIRKUT, NIEMAL ZAPOMNIANY, MALOWNICZO POŁOŻONY NAD PRZEŁOMEM WARTY
Po zwiedzeniu tego miejsca ruszamy dalej, stojące nisko zachodzące słońce niemal kłuje po oczach, a my jedziemy idealnie na zachód, w jego kierunku. Rzut okiem na piękną dolinę Warty tak dobrze widoczną z miejscowości Siedlec i po chwili przekraczamy betonowym mostem samą rzekę wdrapując się wąską ścieżką do góry, czymś na kształt singeltracku, która przecina w poprzek dość strome zbocze. Tak więc nad nami szczyt, pod nami wijąca się i meandrująca rzeka a my – wąską ścieżyną jedziemy do przodu. Ścieżyna, choć bardzo atrakcyjna do przejazdu rowerem szybko zarasta, a szkoda. Przeprowadziłem tędy już kilka osób i każdy był, mówiąc skromnie zachwycony. Polecam jej pokonanie z drugiej strony, najpierw dość ostry podjazd, za to potem długi zjazd do Jaskrowa. Tymczasem my, po kilku minutach zjeżdżamy na główny piaszczysty trakt wzdłuż Warty i już spokojnie dojeżdżamy do miasta.
WĄSKA ŚCIEŻKA PNĄCA SIĘ NAD DOLINĄ WARTY
DOLINA WARTY, WIDOK Z SIEDLCA MIROWSKIEGO
NIE DO WIARY, ALE TO JUŻ CZĘSTOCHOWA
Tego popołudnia zrobiliśmy 61 km. Z czystym sumieniem proponuje każdemu przejechać tą trasę – nie jest wymagająca. Zaletą jej jest mała ilość asfaltowych dróg o niewielkim natężeniu, spora ilość leśnych duktów i parę fajnych miejsc, które można obejrzeć. Można się przekonać, że okolice Częstochowy to nie tylko zamek w Olsztynie czy Złoty Potok :)
DZIEŃ DRUGI: CZĘSTOCHOWA - KRZEPICE - MOKRA - KŁOBUCK - CZĘSTOCHOWA, 96 KM
Tydzień później znów siedzimy na rowerach. Tym razem naszym celem są północno zachodnie okolice miasta. Ale najpierw kierujemy się na prosto zachód by po minięciu Łojek w Konradowie wjechać na dawne, rozebrane już torowisko kolejki wąskotorowej, którą dojeżdżamy niemal do samej Wręczycy Wielkiej. Kolejka wąskotorowa przewoziła rudę żelaza z jednej z licznych dawnych kopalni.
DOBRA, TWARDA NAWIERZCHNIA PO DAWNYM TOROWISKU DOWIEDZIE NAS NIEMAL DO WRĘCZYCY WIELKIEJ
Cały teren na zachód od Częstochowy był kiedyś największym w kraju złożem rud żelaza. Eksploatację go zakończono definitywnie w latach 80-tych minionego stulecia, a dziś można zapoznać się z historią wydobycia rud w częstochowskim muzeum położonym w podjasnogórskich parkach. Tak więc jedziemy sobie po dobrze utwardzonej nawierzchni, nad nami błękit i piękne słońce. Powietrze rześkie. Nastroje dobre. Humory dopisują. Wokół niczym nie skażona cisza, no bo kto tędy ma jeździć. Droga, choć dobrze utwardzona jako dawny kolejowy nasyp nie jest nigdzie oznaczona. Nikt o niej nie wspomina w przewodnikach. Na mapach jako biała plama. Kilkanaście minut później przejeżdżamy przez teren jednej z takich byłych kopalni na terenie której robimy kilka fotek.
TEREN DAWNEJ KOPALNI RUDY ŻELAZA
Wjeżdżamy na niebieski szlak Rezerwatów Przyrody, który dobrze utwardzonym, leśnym duktem doprowadza nas do pierwszego z nich – rezerwatu Zamczysko. Rezerwat położny na terenie dawnego średniowiecznego grodziska z dobrze zachowanymi umocnieniami ziemnymi porośniętymi ponad 200 letnimi dębami, ponoć szypułkowymi cokolwiek to znaczy. Nie wiem. Nie znam się.
REZERWAT ZAMCZYSKO, ZE ŚLADAMI DAWNEGO WCZESNOŚREDNIOWIECZNEGO GRODZISKA
Jedziemy dalej – słabo oznaczony szlak ginie nagle, więc poruszamy się na wyczucie do następnego rezerwatu: Dębowa Góra. Docieramy w końcu na szczyt – niestety, nie udała mi się niespodzianka dla Magdy. Jeszcze kilka lat temu była tu drewniana wieża obserwacyjna którą można było się wspiąć ponad poziom lasu. Dziś zamiast drewnianej jest wieża betonowa, która jest niestety zamknięta.
TRUDNO DOSTĘPNY REZERWAT DĘBOWA GÓRA
DROGI GRUNTOWE STANOWIĄ 50% TRASY DO KRZEPIC
Niezadowoleni zjeżdżamy w dół i wzdłuż linii kolejowej docieramy do miejscowości Zakrzew, gdzie oczom naszym ukazało się jezioro i ośrodek kąpielowy. Na skorzystanie z tego dobrodziejstwa było zdecydowanie za późno i za zimno, robimy więc kilka zdjęć w tej ''mazurskiej'' scenerii. Wiatr kołysze pomostem na którym stoimy, ale ta niestabilność raczej cieszy i sprawia przyjemność. Niestety, nie możemy bawić nad jeziorem zbyt długo, gdyż dzień krótki, a do przejechania sporo kilometrów.
''MAZURSKIE'' KLIMATY NA ZBIORNIKU W ZAKRZEWIU
A więc czarny szlak rowerowy – którym spokojnie dojeżdżamy do Opatowa, a stamtąd do Krzepic. Krzepice to spokojne, małe miasteczko. Kiedyś nadgraniczne, jedno z pierwszych w Polsce, do którego wkroczyły hitlerowskie wojska. Naszym celem są Nowokrzepice – miejsce, w którym znajduje się żydowski cmentarz. Unikat na skalę europejską, ponieważ macewy wykonane są z żeliwa. Większość krzepickich macew była wykonana w hucie Kuźnicy Starej, która w XIX w. przez pewien czas znajdowała się w rękach żydowskich. Niestety po wojnie kirkut ten ulegał stopniowej dewastacji. Zdarzały się przypadki kradzieży żeliwnych macew i wywożenia ich do punktu skupu złomu. W roku 2013 w centrum nekropolii stanął pomnik poświęcony dwóm rodzinom krzepickich Żydów. Jak wiele najnowszych pomników tak i ten ma w sobie motyw pękniętej macewy (inne, często spotykane motywy występujące na tego typu monumentach to pęknięty mur lub gwiazda Dawida), która symbolizuje nagły koniec wielowiekowej obecności Żydów w Rzeczpospolitej.
KRZEPICKI KIRKUT I ŻELIWNE MACEWY, MIEJSCE NIEZWYKŁE
Chwilę potem jesteśmy przy ruinach synagogi – zniszczonej podczas ubiegłej wojny przez hitlerowców. Nad wejściem znajduje się ciekawy napis w języku hebrajskim: "O jakimże lękiem napawa to miejsce! Nic tu innego, tylko dom Boży i brama do nieba". Spokojnie, nie znam hebrajskiego, sentencję spisałem z internetu:). Świątynia położona jest tuż nad brzegiem rzeki i od strony wschodniej tonie w kolorowych liściach drzew. Stojąc pośrodku tej ruiny odgradzamy się od zewnętrznego świata. Nie słychać ulicznego ruchu, cały ten mikroświat tonie w ciszy, która w tym miejscu przybiera niemal namacalny, aksamitny w dotyku kształt.
UROKLIWA SYNAGOGA, ZNISZCZONA PRZEZ HITLEROWCÓW W CZASIE II WOJNY ŚW.
WEJŚCIE DO RUIN ŚWIĄTYNI
Pieszo już docieramy do pobliskiego zajazdu, gdzie robimy sobie przerwę na obiad, mało porywającą w smaku, ale za to wielką rozmiarem pizze. Dalsza droga będzie już ucieczką przed zmrokiem, ponieważ to wrześniowe słońce zachodzi zdecydowanie za szybko. Jednakże czarny szlak, mający swój początek na rynku w Krzepicach jest źle oznaczony, w zasadzie nieprzejezdny dla kogoś, kto nie mam ze sobą mapy. My posiadamy mapę wydawnictwa Compass, ''Wyżyna Wieluńska'', moim zdaniem najlepszą i najbardziej rzetelną rzecz o tym regionie. Zresztą z czystym sumieniem mogę polecić inne mapy tego wydawcy, który wypuszcza nie tylko mapy regionów turystycznie popularnych, ale także tych – mniej znanych, ale nie mniej ciekawych. Tak więc osią naszego powrotu staje się czarny szlak rowerowy, choć z pewnymi odchyleniami wg. naszych pomysłów improwizowanych ad hoc. I w ten sposób podróżujemy pomiędzy wielkimi wiatrakami produkującymi ''czysty'' prąd.
IMPROWIZOWANA DROGA DO DOMU OKAZAŁA SIĘ ZNAKOMITYM WYBOREM
CZYSTA EKOLOGIA
Jest też miejsce na asfalt, ponieważ zaczyna nam się spieszyć do domu. Zatrzymujemy się jeszcze na polu bitwy pod Mokrą – to właśnie tu polskie wojska we wrześniu 1939 roku starały się zatrzymać główny impet niemieckiego natarcia na Częstochowę. Niestety, przewaga Wehrmachtu była druzgocząca i już 3 września Niemcy zajęli miasto.
MIEJSCE BITWY POD MOKRĄ W 1939 R. UPAMIĘTNIONE EFEKTOWNYM POMNIKIEM
Wracamy przez Kłobuck, rzucamy tylko okiem na pałac von Haugwitza. Z powodu braku czasu odpuszczamy sobie także oglądanie miejscowego kościoła, w którym przez kilka lat proboszczem był Jan Długosz. Podziwiamy za to urokliwą fontannę na wyremontowanym kłobuckim rynku. Piękne okoliczności przyrody fundują nam dodatkowe wizualne efekty, gdy drogą przez Kamyk wracamy do domu. Nisko stojące słońce rozlało po świecie ciepłą pomarańczową barwę i w pewnym momencie miałem wrażenie, że cały świat płonie. Przez resztę drogi poruszaliśmy się w tych płomieniach, w absolutnej ciszy, zdawać się mogło, że świat cały nagle się zatrzymał...
ORYGINALNA FONTANNA NA RYNKU W KŁOBUCKU
Trasa była bardziej wymagająca od poprzedniej przede wszystkim ze względu na przejechane kilometry (96). Droga do Krzepic w połowie szutrowa lub leśna. Droga z powrotem w większości asfaltowa. Bez wątpienia najprzyjemniejszym odcinkiem była jazda pozostałością po kolejce wąskotorowej oraz jazda niebieskim szlakiem. Największe wrażenie zrobił na nas kirkut i niezwykła synagoga.