CZĘŚĆ PIERWSZA: GETTO W CZĘSTOCHOWIE
Zamknij oczy i wyobraź sobie przedwojenna Częstochowę, w której Żydzi stanowili blisko czwartą część ludności. Trudno to sobie dziś zwizualizować, prawda? A jednak tak właśnie było. Inteligencja żydowska, bogaci lekarze, adwokaci mieszkali w Alejach, głównie w Pierwszej. Biedni Żydzi mieszkali na Starym Mieście. Na wąskich ulicach – Koziej, Garncarskiej, Spadek czy Senatorskiej zawsze był wielki harmider, było to miejsce jak mrowisko, tam wszyscy coś robili: chodzili, tworzyli grupki i o czymś dyskutowali, coś nosili, mieli swoje zajęcia. Sprawiało to wrażenie ogromnej ciasnoty. Życie na Starym Mieście toczyło się przede wszystkim na ulicy – wszyscy wystawali przed domami, siadali na ławeczkach czy stołeczkach. Ulice były wybrukowane kocimi łbami, domy raczej szare, pobudowane tak ad hoc, z różnymi dobudówkami, nie wyglądało to zbyt uroczo. Idąc rano taką ulicą trzeba było wołać: ''Idzie się! Idzie się! '', bo każdy zawartość nocnych naczyń wylewał na bruk. W sklepach sprzedawano bardzo dużo śledzi, nie było kanalizacji, więc słony sos śledziowy z beczek też wylewano do rynsztoków. Na ulicach panował cebulowo – śledziowo – czosnkowy zapach. W tej biednej części dzielnicy próżno było szukać dźwięków odbiorników radiowych, bo nikt tu chyba nie miał czegoś takiego. Słyszało się za to turkot kół na bruku, krzyki Żydówek, dzieci nawołujące się i bawiące w berka. Co jakiś czas ulicę przemierzał uliczny handlarz: ''Bajgle, bajgle!'', ''Szmaty, gałgany kupię, wymienię. Talerze, szklanki kupię,sprzedam!''. Bo nie było lepszych kupców niż Żydzi. Ich południowa natura zdecydowanie wygrywała z naszą, północno słowiańską. Za taką na przykład parę butów żydowski szewc proponował siedem złotych, ale kupowało się ją za trzy. Najczęściej, jak on mówił siedem złotych, to musiały to być bardzo dobre buty, ale jak się powiedziało pięć, to on: nie, sześć. A jak trzy, to on: cztery. Jak się wyszło ze sklepu, to Żyd wybiegał ze słowami: ''wróć pan, dogadamy się, ja jeszcze opuszczę, kup pan u mnie, nigdzie nic lepszego pan nie kupi, u mnie wszystko jest najlepsze''. I takim żydowskim targiem dochodziło się do jakiejś kwoty, z której każdy był zadowolony.
ULICA KOZIA, MIEJSCA PO WYPALONYCH DOMACH Z CZASÓW OKUPACJI PORASTAJĄ CHASZCZE
NA ULICY KOZIEJ ZNAJDUJE SIĘ WCIĄŻ ORYGINALNY, PRZEDWOJENNY BRUK. WPRAWNE OKO WYPATRZY NAWET RYNSZTOK
Charakterystycznymi sklepami, uwielbianymi przez dzieci były Sodówki. Tam sprzedawano wodę sodową, napoje, lody czy słodycze, na przykład makagigi, czyli kostki z maku i miodu, czasem z odrobiną orzechów mocno sklejone i krojone na kawałki. Przed i po szkole dzieciarnia z okolicznych domów wpadała do sklepu właśnie na te łakocie. Jednak największym rarytasem były bajgle – rodzaj obwarzanków pieczonych nie w piekarniach, ale w domach. Pieczone przez Żydówki w niewielkich ilościach przez cały dzień – dlatego były zawsze świeże i chrupiące. Stałym widokiem żydowskiej dzielnicy, oprócz wielu przydomowych warsztacików wszelakiej profesji byli tragarze. W charakterystycznych płachtach, ze zwojem sznura stali w bramach i czekali na klienta. A gdy już taki się znalazł to za marną opłatą na plecach przenosili nowo zakupione meble, komody, lustra na miejsce.
KLATKA SCHODOWA W BUDYNKU PRZY ULICY SENATORSKIEJ
W STARYCH KAMIENICACH BEZ TRUDU PRZENOSIMY SIĘ W CZASY OKUPACJI
JEDNO Z MAGICZNYCH PODWÓREK NA TERENIE ''MAŁEGO GETTA''
Częstochowscy Żydzi mieli również własną prasę w wymierającym już dziś języku jidysz, mieszance języków hebrajskiego, niemieckiego i oczywiście polskiego: ukazywało się w mieście pismo syjonistyczne „Czenstochower Cajtung". Około 6000 nakładu liczył tygodnik „Dos Naje Wort". Robotnicy mieli „Arbeter Cajtung". Od 1933 r. ukazywał się bezpartyjny dziennik „UnzerCzenstochower Ekspress". Na częstochowskim rynku wydawniczym przez krótki okres wychodziły też: „Der Proletarier" i „Unzer Sztyme".
Żydzi, głównie ci przybyli z Niemiec prowadzili duże, zatrudniające setki robotników fabryki. I tak pierwszym większym zakładem przemysłowym była drukarnia założona przez przybyłego do Częstochowy z Wielunia żydowskiego przemysłowca Kohna w roku 1869.
Fabryka szybko się rozwijała i obok niej powstała drukarnia a następnie do spółki z Uderfeldem, Kohn założył Fabrykę Papieru Kolorowego. W 1873 roku spółka ''Ginsberg i Kohn'' założyła Fabrykę Papieru "Papiernia". Dla potrzeb Zakładu wykopano kanał który istniał w zasadzie do roku 2009 , obecnie jest to ciek podziemny , ujście znajduje się przy Pomniku Żydów - Ofiar Deportacji do Obozów Zagłady . W 1883 roku kolejny przemysłowiec - Kronenberg założył Fabrykę Tekstyliów "Częstochowianka".
W 1884 roku, spółka partnerów Goldman, Uderfeld i Oppenheim otworzyła fabrykę szpagatu przemysłowego "Stradom". Fabryka na początku zatrudniała 150 pracowników. Od 1902 roku, kiedy fabryka przeszła w ręce spółki akcjonariuszy z Dr. Berliner Bloy jako właścicielem zaczęła się rozwijać i zatrudnienie wzrosło do 2000 pracowników.
W 1888 roku, Severin Lando założył fabrykę celuloidu – jedną z pierwszych w Polsce i Europie, początkowa firma zatrudniała 10 pracownic a później ponad 100.
W 1896 roku, spółka Ginsberg, Kuhn, Grossman, Marcusfeld, i Neiman założyła fabrykę tekstyliów "Warta". W fabryce zatrudnienie dla 1500 pracownic.
W 1897 roku , Isadore Geisler założył na Wyczerpach w pobliżu Częstochowy Hutę Szkła "Polina" (Polska), która zatrudniała 750 pracowników. (Huta istnieje do dziś).
W 1901 roku, S. Grossman i H. Marcusfeld założyli Fabrykę Kapeluszy "Kapeluszarnia". Fabryka zatrudniała 450 pracowników, pośród nich 130 kobiety. (Fabryka istniała jeszcze w latach 80-tych XX wieku).
Starszy brat Grossmana założył fabrykę guzików, która przetrwała do końca 2004 roku. Weinberg's założył fabrykę grzebieni. Shiya i Rosenstein założyli fabrykę krzeseł tapicerowanych oraz fabrykę sztucznej biżuterii i były to pierwsze takie fabryki na ziemiach polskich.
Ponadto do Żydów należały także: wapienniki „Emilia", własność Braci Rozenberg; cegielnia „Liszka", własność S. Kornberga; tartak J. Silbersteina; tartak I. Silberszaca; Fabryka Papy Dachowej Berlinera i Rozencwajga; betoniarnia i cegielnia Bestermana i Sieradzkiego; garbarnia i tartak Braci Rotstein i M. Lipskiego, garbarnia „Zawodzie" Bormherziga, Szarfa, Duńskiego i Leszczyka; Fabryka Tektury Asfaltowej Lewkowicza i Bermana; Wytwórnia Parasoli i Galanterii J. Daumana; Fabryka Przetworów Chemicznych N. Kona i I. Hochmana; Fabryka Mydła J. Obrączki, Fabryka Gilz do Papierosów N. Edelista, Fabryka Okuć Budowlanych Horowicz i S-ka, Fabryka Wyrobów Metalowych Ickowicza i Gutermana; Częstochowska Fabryka Jedwabnych Wstążek Szlezygier i B-cia; garbarnia E. Landaua; Parowa Fabryka Listew i Ram I. M. Lewkowicza, Fabryka Papy Dachowej M. Reicher i S-ka, Fabryka Mebli A. E. Szmulewicza, Fabryka Elementów Elektrycznych M. L. Weinberga, Fabryka Noży i Widelców Zielgera i Silberberga; Fabryka Noży A. J. Rozencwajga.
Częstochowa była też sporym ośrodkiem produkcji lalek. Wytwarzały je firmy: R. Frodensohna, Hochermana, R. Rozenstajna, Sz. Srebrnika, A. Szlezyngiera, L. Sztajnfelda i A. Weinryba.
UL. WARSZAWSKA - CZENSTOCHOWER GETTO
W ZNACZNEJ CZĘŚCI CZĘSTOCHOWSKIE STARE MIASTO, TEREN BYŁEGO ŻYDOWSKIEGO GETTA, ZOSTAŁO SPALONE PRZEZ HITLEROWCÓW
Niesamowite to wszystko, zwłaszcza teraz, gdy patrzymy na współczesne miasto, bo trzeba wiedzieć, że Częstochowa na przełomie wieków XIX/XX była jednym z najszybciej rozwijających się miast na ziemiach polskich. Dziś, 100 lat później jest jednym z najszybciej wyludniających się.
Ale esencją każdego miasta, w którym, w którym mieszkali Żydzi – był rynek. Rynek otwierał się w każdy czwartek z konkretnego powodu - aby Żydzi, którzy w znacznej mierze zajmowali się handlem mogli przygotować się na szabas następnego dnia. Handel nie odbywał się jedynie wtedy, gdy jego termin pokrywał się z katolickimi świętami. Biznes rozkręcał się na dobre latem, wraz z pielgrzymami, którzy przybywali z każdej części Polski, aby zobaczyć Czarną Madonnę. Lecz razem z nimi przybywali również fanatycy, którzy atakowali Żydów pod wpływem demonicznych kazań niektórych katolickich księży i nierzadko wypitej wódki. Był to już niemal odwieczny rytuał, obyczaj częstochowskiego śródmieścia, który wraz ze wzrostem społecznego antysemityzmu rozgrzewanego przez ugrupowania narodowe powtarzał się coraz częściej i z coraz większą siłą w postaci pogromów. Takie pogromy wydarzyły się w 1931, 1933, 1935 i dwukrotnie w 1937 roku. Największym był ten z 19 czerwca 1937 r. Przez trzy dni demolowano żydowskie sklepy, warsztaty i mieszkania, grabiąc i niszcząc prywatne mienie. Policja państwowa zachowywała się przy tym bierność. W wyniku pogromu 20 Żydów zostało rannych, a ponad 200 rodzin żydowskich poniosło straty materialne. Zdemolowano 46 sklepów, 21 mieszkań i podpalono synagogę. Według policji w zajściach wzięło udział około 15 tys. Polaków.
RYNEK - JEDNO Z PRZEJŚĆ MIĘDZY BUDYNKAMI
ULICA GARNCARSKA - TEREN ''MAŁEGO GETTA'' - BEZ ZMIAN DO CZASÓW DZISIEJSZYCH
Ale dziś nie ma już tamtej Częstochowy, tak samo, jak nie ma jej dawnych mieszkańców. Stare Miasto to bardzo zaniedbana dzielnica, zniszczona częściowo przez Niemców w czasie likwidacji getta całkowicie straciła swój urok po wojnie. Najpierw, w latach 50-tych postawiono tam parę bloków, później, w latach 80-tych zupełnie zdewastowano krajobraz stawiając tam gierkowskie kanciaste punktowce i zabudowując jedną z pierzei Rynku koszmarnym domem handlowym o nazwie ''Puchatek'', który dziś jest chyba brzydszy, niż ocalałe z tej pożogi nieliczne, nieremontowane od czasów wojny kamienice. Ale te niewielkie kwartały ocalałej przedwojennej Częstochowy skrywają w sobie historię, która na ogół mieszkańcom miasta nie jest znana.
ZBURZONE PRZEZ NIEMCÓW KAMIENICE PRZY RYNKU ZASTĄPIONO BRZYDKIM ''PUCHATKIEM''
ULICA GRANICZNA, WCIĄŻ JESTEŚMY W GETTCIE
Po zajęciu miasta przez Niemców nastąpiły szykany w stosunku do miejscowej ludności polskiej i żydowskiej. Z czasem na ogromnym terenie ówczesnego utworzono getto, którego główną osią była część I Alei, plac Daszyńskiego i oczywiście Stare Miasto. Stłoczeni tam Żydzi, ci pracujący na rzecz okupanta za miskę lichej zupy i niewielką porcję chleba i zdecydowana większość pozbawiona pracy, możliwości handlu, bez środków do życia wegetowali wyprzedając nielegalnie (za co groziła kara śmierci) na stronę aryjską za bezcen swoje osobiste rzeczy.
PODWÓRZA, NICZYM Z CZASÓW OKUPACJI
KOLEJNE PODWÓRZE TYM RAZEM PRZY ULICY NADRZECZNEJ
ZA TYM MUREM BYŁA JUŻ STRONA ARYJSKA, INNA RZECZYWISTOŚĆ, INNY ŚWIAT
Dzisiejszą trasę postanowiłem odbyć śladem właśnie takich miejsc jak nasze Stare Miasto, miejsc, w których hitlerowcy koncentrowali w straszliwych warunkach żydowską ludność przed ostateczną zagładą. W okolicach mojego miasta są cztery takie miejsca: getto w Częstochowie jest jednym, największym z nich. Pozostałe to tereny dawnych gett we Mstowie, Przyrowie i Żarkach.
Startujemy z dzielnicy zwanej Tysiącleciem, którą przed wojną porastały sady i ogrody. Ulicą Kiedrzyńską docieramy do ul. Kawiej, na której znajduje się pierwszy ślad po częstochowskich Żydach – miejsce masowych egzekucji. Uporządkowane i oznakowane na początku lat 90-tych przestało być wtedy bezimiennym placem. Znajdują się tu dwie, niewielkie tablice nad każdym z wykopanych dołów, nad którymi w 1943 roku, podczas likwidacji getta hitlerowcy rozstrzelali blisko 3000 Żydów. Teren ten, choć położony tak blisko centrum miasta jest zupełnie nieznany jego mieszkańcom.
PIERWSZY Z MASOWYCH GROBÓW, W KTÓRYM LEŻĄ ROZSTRZELANI ŻYDZI Z CZĘSTOCHOWSKIEGO GETTA
TABLICA UPAMIĘTNIAJĄCA ROZSTRZELANIE 3000 ŻYDÓW PRZY ULICY KAWIEJ
Stamtąd dojeżdżamy do placu Bohaterów Getta, gdzie na jednym z bloków znajduje się jedna z tablic poświęconych częstochowskim Żydom. Odsłonięta w 1993 od samego początku wzbudzała kontrowersje – co najmniej dwukrotnie była niszczona poprzez roztrzaskiwane na niej butelki z farbą, co widoczne jest nawet dziś, bo sprawne oko zobaczy różnicę w farbie, którą pomalowany jest budynek. Ta pierwsza tablica niektórych kłuła po oczach, wzbudzała strach i zarazem agresję.
PIERWSZA Z TABLIC UPAMIĘTNIAJACA CZĘSTOCHOWSKICH ŻYDÓW...
..NISZCZONA BYŁA CONAJMNIEJ DWA RAZY, WIDOCZNA RÓŻNICA W POMALOWANEJ ŚCIANIE
Tuż po niej odsłonięto drugą tablicę, na budynku filharmonii, która stanęła na gruzach Wielkiej Synagogi zniszczonej przez Niemców w 1939 roku, a całkowicie zburzonej w latach 50-tych, po tym, gdy Miejska Orkiestra Symfoniczna zwróciła się do Kongregacji Wyznania Mojżeszowego w Częstochowie z propozycją przejęcia budynku synagogi, celem wyremontowania go i przeznaczenia na filharmonię. Zarząd Kongregacji Wyznaniowej bezpłatnie przekazał ruiny synagogi na rzecz Miejskiej Rady Narodowej, przy czym zaznaczono, że budynek musi zostać odbudowany w takim stylu, jaki posiadał przed spaleniem. Jednakże w 1955 roku, na zgliszczach synagogi wybudowano zupełnie nowy budynek, w którym tylko część ścian należy do dawnej synagogi. Odsłoniętą w 1993 roku tablicę na jednej ze ścian filharmonii na wszelki wypadek umieszczono za pancerną szybą.
TABLICĘ NA FILHARMONII UMIESZCZONO JUŻ ZA PANCERNĄ SZYBĄ
BUDYNEK FILHARMONII, KTÓRY STANĄŁ NA MIEJSCU ZNISZCZONEJ PRZEZ HITLEROWCÓW SYNAGOGI
Wjeżdżamy w ulice Garibaldiego, na której znajduje się mykwa, czyli żydowska łaźnia rytualna. Dziś, mimo, że pozaklejana brzydkimi reklamami wciąż wyróżnia się charakterystycznym, nieco orientalnym wyglądem. Mykwa pozostaje głucho zamknięta, a niejasności w próbie jej przejęcia przez pewnego hochsztaplera wciąż czekają na wyjaśnienie.
MYKWA - CZYLI RYTUALNA ŁAŹNIA NA ULICY GARIBALDIEGO
STARA, POŻYDOWSKA ZABUDOWA PRZY ULICY GARIBALDIEGO
Kolejna ulica - Berka Joselewicza, polskiego patrioty pochodzenia żydowskiego, często wykorzystywanego jako patrona wielu ulic w Polsce. Przez plac Daszyńskiego docieramy na rynek Starego Miasta, któremu wciąż brakuje zachodniej i południowej pierzei nie licząc tej nieudolnej w postaci ''Puchatka''. W jednej z kamienic przy rynku, w piwnicach ukrywała się przez jakiś czas w absolutnych ciemnościach grupa kilkunastu Żydów w czasach likwidacji getta i wywózki do Treblinki. Zachęcam do spaceru po zrujnowanej do dziś dzielnicy. Spacer po tych ulicach to nic innego, jak spora dawka historii i to tej autentycznej, prawdziwej a przede wszystkim namacalnej.
BEREK JOSELEWICZ - POLSKI PATRIOTA ŻYDOWSKIEGO POCHODZENIA, PATRON WIELU NASZYCH ULIC
Z ciekawostek dotyczących częstochowskiej starówki należy wspomnieć, iż kilkanaście lat temu w jednej z remontowanych kamienic na Starym Mieście robotnicy znaleźli w ścianie zamurowany słoik, owinięty w gazetę. Po rozpakowaniu okazało się, że wypełniony jest złotymi monetami. Sprawa nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie spory powstałe przy podziale tych kosztowności. Dzięki temu o monetach dowiedziała się Policja i wszystkie odzyskała. Szkoda tylko gazety, którą robotnicy spalili, bo być może dzięki niej udało by się zrekonstruować czas, a może i okoliczności, w których powstała skrytka. W 2006 roku odkryto, że piwnica jednej z kamienic wyłożona jest płytkami, które kiedyś były posadzką w Nowej Synagodze. Przy rozbiórce świątyni ktoś zabrał płytki wnioskując, że jeszcze mogą się przydać i w ten sposób przyczynił się do uratowania tego niecodziennego znaleziska po dawnej żydowskiej społeczności.
ULICA GARNCARSKA
JEDNA Z TABLIC NA HASAGU - MIEJSCA PRACY DLA ZYDÓW Z CZĘSTOCHOWSKIEGO GETTA
Wyjeżdżamy ze Starego Miasta ul. Garncarską w kierunku Galerii Jurajskiej, by natrafić na okazały Pomnik Żydów Częstochowian wywiezionych z miasta do obozu zagłady w Treblince, obelisk zaprojektował były obywatel miasta Samuel Willenberg.
Tego urodzonego w naszym mieście w 1923 roku artystę wybuch wojny zastał pod Warszawą, gdzie wraz z matką i siostrami spędzał wakacje. Podczas ewakuacji na wschód przyłączył się do polskiego wojska, z którym w okolicach Chełma brał udział w potyczce z Armią Czerwoną, w ktorej został ranny. Po różnych perypetiach trafił z rodziną do getta w Opatowie, skąd w 1942 roku wraz z całą rodziną, dzięki ''aryjskim'' dokumentom powrócił do rodzinnego miasta. Na prośbę matki, podjął próbę odnalezienia i uwolnienia córek i wrócił do Opatowa, skąd wraz z ok. 6500 mieszkańcami miejscowego getta 20 października 1942 trafił do obozu zagłady w Treblince. Idąc za radą jednego z więźniów Treblinki napotkanego na rampie obozowej, podał się za murarza. Pomogło mu to, że miał na sobie pobrudzony farbą kitel swego ojca, który założył w dniu wysiedlenia. Jako jedyny z transportu uniknął śmierci w komorach gazowych i został skierowany do obozowego Sonderkommando. Pracował m.in. w magazynie rzeczy należących do mordowanych Żydów, gdzie wśród posortowanej odzieży rozpoznał ubrania swoich dwóch sióstr. 2 sierpnia 1943 uczestniczył w buncie w Treblince i wraz z ok. 200 więźniami uciekł z obozu. Był jednym z 68 członków Sonderkommando Treblinka, którzy przeżyli wojnę, a obecnie jest ostatnim z żyjących. Ranny w nogę przedostał się do Warszawy, w której zastał go wybuch Powstania Warszawskiego. Pierwszego dnia powstania dołączył jako ochotnik do grupy żołnierzy batalionu AK Ruczaj, atakujących gmach Poselstwa Czechosłowackiego. Walczył w południowym śródmieściu w rejonie ulicy Marszałkowskiej i placu Zbawiciela, w szeregach 3. kompanii dowodzonej przez por. Antoniego Kazimierza Dembowskiego „Lodeckiego". Na początku września 1944, z powodu żydowskiego pochodzenia i zagrożenia ze strony żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, którzy często zabijali wyzwolonych z rąk niemieckich Żydów, przeszedł do Polskiej Armii Ludowej. Początkowo trafił do Brygady im. St. Dubois, a następnie do Brygady Syndykalistycznej, służąc w stopniu sierżanta podchorążego. Po kapitulacji powstania wyszedł z miasta wraz z ludnością cywilną i do końca wojny ukrywał się w okolicach stolicy.
POMNIK CZĘSTOCHOWSKICH ŻYDÓW ZAPROJEKOWANY PRZEZ SAMUELA WILLENBERGA, CZĘSTOCHOWIANINA, KTÓRY UCIEKŁ Z OBOZU ZAGŁADY W TREBLINCE
W 1994 ponownie przyjął polskie obywatelstwo – mówi: ''Jestem Polakiem, ale Polakiem z bólem, bo walczyłem w 1939 r., później w Powstaniu Warszawskim oraz w Puszczy Kampinoskiej. I co z tego? Na ulicy wprawdzie nie słyszy się krzyków, czy zaczepek, ale co wezmę gazetę do ręki to czytam o antysemityzmie. Kocham Polskę. Kocham polskie lasy. Jak na nie patrzę to zaraz się zastanawiam, czy dobrze byłoby się tu ukryć, czy nie. W Izraelu mam moje wnuki, ale wspomnienia z mojej młodości mam tu - w Polsce. Kiedy chodzę ulicami na każdym kroku rozpoznaję znajome miejsca - byłem na tej ulicy, w tamtym lesie, tu była gorzelnia, a tam walczyłem na barykadzie. Chodzę więc i wspominam. Spotykam się też z kolegami z Powstania. Oni zawsze wiedzieli, że jestem Żydem. Wszyscy w AK wiedzieli.. ''
ROZKAZ WYWOZU CZĘSTOCHOWSKICH ŻYDÓW DO OBOZU ZAGŁADY W TREBLINCE
STACJA WARTA - STĄD ODCHODZIŁY POCIĄGI Z CZĘSTOCHOWSKIMI ŻYDAMI DO TREBLINKI
ZZA OKRATOWANYCH OKIENEK BYDLĘCYCH WAGONÓW - OSTATNIE SPOJRZENIE NA CZĘSTOCHOWĘ
Spod pomnika ruszamy na południe, wzdłuż trasy DK1 dojeżdżamy do stadionu miejskiego i dalej, wzdłuż Warty do mostu kolejowego, na którym skręcamy w lewo. Po przejechaniu nad rzeką znów w lewo i w ten oto sposób docieramy do częstochowskiego kirkutu, jednego z największych w Polsce. Na temat tego niezwykłego miejsca pisałem już w poprzednim opisie trasy, więc tu tylko wspomnę, że idąc częstochowskim śladem Holokaustu nie można nie pochylić się nad grobami bojowników z Żydowskiej Organizacji Bojowej, którzy wzorem swych braci z Warszawy postanowili walczyć i zginąć z bronią w ręku, niż w komorach gazowych.
TABLICA POŚWIĘCONA CZĘSTOCHOWSKIM LEKARZOM ŻYDOWSKIEGO POCHODZENIA NA BUDYNKU SZPITALA NA ZAWODZIU
CMENTARZ ŻYDOWSKI W CZĘSTOCHOWIE, JEDEN Z NAJWIĘKSZYCH W POLSCE
CZĘSTOCHOWSKI KIRKUT W BARWACH JESIENI
MACEWY CZĘSTOCHOWSKIEGO KIRKUTU
ŚREDNIA WIEKU BOJOWNIKÓW ŻOB WAHAŁA SIĘ W GRANICACH DWUDZIESTU KILKU LAT
NA CMENTARZU SPOCZYWAJĄ TEŻ POLACY WYZNANIA MOJŻESZOWEGO
ZABYTKOWY KIRKUT MIMO WSZYSTKO JEST WCIĄZ W NIEZŁYM STANIE
SPACER PO KIRKUCIE DOSTARCZA WIELU WRAŻEŃ
CZĘŚĆ DRUGA: GETTO WE MSTOWIE
Z cmentarza ruszamy wzdłuż Warty na wschód, wyjeżdżamy z miasta polną drogą, w okolicach Jaskrowa dość stromym podjazdem wdrapujemy się na singeltrek, który prowadzi nas w poprzek zbocza by po kilku chwilach, dość długim i łagodnym zjazdem przez gęsty las wyrzucić nas we wsi, tuż przy rzece. Porzuciliśmy myśl dotarcia do Mstowa przez Siedlec i polami, wąską asfaltową drogą dojechaliśmy do cholerycznego cmentarza, na którym spoczywają mieszkańcy osady zmarli na epidemię cholery, która pustoszyła te ziemie pod koniec XIX w. Jeszcze 10 lat temu znajdowały się tu dwa, może trzy żeliwne zabytkowe krzyże, te jednak zakończyły już swój żywot w jakimś skupie złomu. Pozostał tylko jeden, wielki, ponad stuletni krzyż, któremu brakło już sił i znaczony zębem czasu upadł. Spoczywając jakby w ukryciu, w poszyciu gęstym od klonowych liści stając się zakładnikiem i niemym świadkiem tego miejsca, o którym wszyscy powoli zapominają.
CMENTARZ CHOLERYCZNY W OKOLICACH MSTOWA
Ale oto i Mstów – drugie miejsce, w którym postanowiliśmy się zatrzymać.
Przed wojną Żydzi stanowili ok. 40% ogółu mieszkańców wioski, jednakże tyle lat po wojnie raczej trudno jest wypatrywać po nich jakiegokolwiek śladu. Kiedyś na rynku znajdowała się stara, wytarta przez czas blacha z planem tego miasteczka, jednakże trudno było odnaleźć na niej ślad po dawnej, żydowskiej społeczności miasteczka. Dziś jednak w centralnym punkcie znajduje się uzupełniona mapa, na której bez trudu można zlokalizować kirkut. Dojechać można do niego jedną z ulic, na której hitlerowcy utworzyli getto już w pierwszych miesiącach 1940, (rejon ul. Garncarskiej i ul. Koziej). Latem 1942 roku getto we Mstowie zostało zlikwidowane, a jego mieszkańcy deportowani do getta w Radomsku, skąd kilka miesięcy później trafili do obozu zagłady w Treblince. W tym samym czasie zniszczono górującą nad miasteczkiem, dużą, zabytkową synagogę oraz kirkut. Część macew wykorzystano do brukowania ulic, część zatopiono w Warcie. Ostała się jedna, która przez te wszystkie lata robiła za stopień do sklepu (zdjęcie zamieściłem w opisie ZAPOMNIANA JURA WIELUŃSKA). Dziś we Mstowie, poza resztkami macew na kirkucie, porośniętym wysoką trawą żadnych innych śladów po Żydach już nie ma. Zacierają się nawet w świadomości lokalnej społeczności. Gdy parę lat temu szukałem tu cmentarza żydowskiego, kilka osób było szczerze zdziwionych informacją, że taki cmentarz w ogóle we Mstowie się znajduje. Nie wiadomo także, co stało się z odnalezioną macewą sprzed sklepu, który dziś ma już nowe schodki...
Z TERENU DAWNEGO MSTOWSKIEGO GETTA POZOSTAŁO NAPRAWDĘ NIEWIELE
MSTOWSKI KIRKUT ZNISZCZONY PRZEZ HITLEROWCÓW
W TYM MIEJSCU TOPIONO MACEWY Z MSTOWSKIEGO CMENTARZA
Wyjeżdżamy ze Mstowa zielonym szlakiem rowerowym w kierunku na Krasawę. Niegdyś wiódł on drogą szutrową, jednak dziś jest to już asfalt. Mijamy kupę gruzu, będącą jeszcze 2-3 lata temu opuszczoną, malowniczą ruina młyna z początku XX wieku i dojeżdżamy do skrzyżowania, przy którym znajduje się oryginalna przydrożna kaplica.
ORYGINALNA KAPLICZKA NA SKRZYŻOWANIU DRÓG
Patrząc z perspektywy czasu jest niezwykle trudno rozeznać się w złożonej sytuacji, jaka panowała na ziemiach polskich w latach 1942/43, kiedy to Niemcy przystąpili do ''ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej''. Zauważam, przeglądając internetowe fora, że Polacy są bardzo podzieleni i wyczuleni, jeśli idzie o ocenę stosunku naszego społeczeństwa do Żydów w czasach okupacji. Dobierane są zazwyczaj skrajne przykłady, którymi nawzajem się obrzucamy. W wielkim skrócie można stwierdzić, że społeczeństwo przedwojenne było nastawione antysemicko. Dopóki żył Piłsudski, było w miarę spokojnie. Jednak połowa 1935 r. wyznacza początek niepomyślnej ery w stosunkach polsko-żydowskich. Gdy w 1935 roku Marszałek zmarł, sanacja była zmuszona szukać porozumienia z Narodową Demokracją i innymi skrajnie prawicowymi i antyżydowskimi partiami. Wspólnym elementem porozumienia politycznego stała się ideologia antysemicka. Koła endeckie coraz szybciej rozkręcały spiralę nastrojów antyżydowskich, które znajdowały swój wyraz w bojkocie gospodarczym.
Kościół rzymskokatolicki w Polsce aktywnie poparł antysemicką politykę obozu endeckiego. Razem z rządem i Narodową Demokracją, kler nazywał Żydów jako elementy "obce", uciążliwe dla gospodarki i nie wartościowe z moralnego punktu widzenia. Listy pasterskie i wypowiedzi hierarchów kościelnych (w tym prymasa kardynała Augusta Hlonda oraz arcybiskupów Aleksandra Krakowskiego i Adama Sapiehy) wskazywały, że Żydzi sami prowokują akty przemocy, których następnie padają ofiarami. Próby interwencji grupy rabinów u arcybiskupa Krakowskiego i apelów prasy żydowskiej do kleru katolickiego zakończyły się nowymi pomówieniami. Dochodziło do pogromów ludności żydowskiej. W tym samym czasie wprowadzono getto ławkowe na uniwersytetach i domagano się coraz częściej i przez coraz liczniejsze grupy społeczne usunięcia Żydów z Polski.
I właśnie w taką, napiętą sytuacje w stosunkach wewnętrznych wkroczył ''gracz'' z zewnątrz – hitlerowskie Niemcy. Nasz legendarny kurier, Jan Karski donosił do Londynu: ''wydaje się, żeantysemityzm może być jedyną płaszczyzną porozumienia między okupantami a naszym społeczeństwem'' (sic!). W dużym skrócie wyglądało to tak: w okupowanej Polsce Niemcy spędzili Żydów do gett, w których mieli za zadanie niewolniczo pracować na rzecz III Rzeszy i wegetować jednocześnie na granicy śmierci. Zakazano handlu z nimi Polakom pod karą śmierci, co doprowadziło do zubożenia a w następstwie głodowej śmierci wielu z nich. Następnie, po konferencji w Wannsee, (styczeń 1942), na której postanowiono ''ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską'', zaczęto ich mordować na niespodziewaną do tej pory przemysłową skalę. Nie wystarczał już obóz koncentracyjny Auschwitz i Birkenau, więc z dala od siedzib ludzkich pobudowano obozy śmierci, takie jak Treblinka, Bełżec czy Sobibór. Przystąpiono do likwidacji gett, w kilka dni potrafiono wywieźć 40 tysięcy Żydów z tak dużego getta jak np. getto w Częstochowie. Obóz śmierci w Treblince gazował spalinami ok. 15000 osób dziennie. Wywózki z kolejnych miast poprzedzane były już masową ucieczką Żydów z samego getta, uciekali też podczas transportów na miejsca kaźni. Lasy wypełniły się zbiegami, którzy nie mieli dokąd pójść, między innymi dlatego, że nastawione obojętnie lub wrogo i antysemicko społeczeństwo na ogół odmawiało pomocy. Bywało, że do likwidowanego getta, jak np. w Szczebrzeszynie ustawiały się kolejki chłopskich furmanek w oczekiwaniu na łatwy łup z opuszczonych w pośpiechu pożydowskich już domów. Chcąc zniechęcić Polaków do udzielania jakiejkolwiek pomocy mordowanym Żydom, okupanci umiejętnie stosowali system nagród i kar. Z jednej strony wprowadzono więc system gratyfikacji za wydawanie ukrywających się Żydów w ręce władz okupacyjnych. Denuncjowanie żydowskich uciekinierów było nagradzane w formie pieniężnej lub w naturze. Funkcjonariuszom polskiej granatowej policji obiecywano, że za schwytanie Żyda ukrywającego się „po aryjskiej stronie" otrzymają 1/3 posiadanego przez niego majątku. W innych rejonach kraju nagrodą za wydanie Żyda mogło być np. 500 zł i kilogram cukru (Małopolska) lub kilka litrów wódki (Wołyń) dlatego nierzadko w lasach krążyły w poszukiwaniu Żyda grupy miejscowych szumowin, lub nawet zwykłych chłopów chcących w ten sposób się wzbogacić. Ten sam proceder był uprawiany w miastach. Tylko z jednego powiatu w Polsce (Dąbrowa Tarnowska) po wojnie w latach 1947 – 1950 oskarżono o zbrodnie na Żydach i skazano 135 osób, a przecież takich powiatów było setki. Niektórzy Polacy zajmowali się tym wyłapywaniem Żydów niejako zawodowo – to zjawisko znane jest pod nazwą ''szmalcownictwa''. Jak pisze Jan Grabowski w książce ''Judenjagd, polowanie na Żydów 1942-1945'': ''Szmalcownicy rekrutowali się spośród wszystkich warstw społecznych. I choć można było spotkać wśród nich zawodowych bandytów, to znakomita większość nie miała żadnych przedwojennych kryminalnych zaszłości. Zwykli rzemieślnicy, synowie inteligenccy czy robotnicy zajmowali się prześladowaniem Żydów, gdyż było to intratne i niespecjalnie ryzykowne zajęcie i przynajmniej w pewnych kręgach nie pociągało za sobą ostracyzmu społecznego''.
Uciekający, niczym zwierzyna pojedynczy Żydzi łączyli się często w większe grupy, a będąc zwykle bez środków do życia żebrali, lub po prostu kradli żywność w okolicznych wsiach zaostrzając tym samym jeszcze bardziej relacje z ludnością polską. Było to jednym z powodów, na którego tle dochodziło do starć z polskim podziemiem, w tym także AK nie mówiąc już o nacjonalistycznym NSZ. Antysemityzm w AK występował, ale zależało to raczej od danego oddziału. Były oddziały, w których walczyli Żydzi, ale były też takie, które miały zakaz pomagania Żydom (jak np. AK z rzeszowskiego podokręgu) lub wręcz likwidowały napotkanych Żydów. Chętnie natomiast w swoje szeregi przyjmowała Żydów partyzantka sowiecka, lub AL-owska (choć i tu, w obu przypadkach były wyjątki), które mając słabe lub żadne poparcie społeczne tylko w ten sposób mogły wzmocnić liczebnie swoje szeregi. Pogłębiał się więc mit o żydokomunie.
Ale byli też i Sprawiedliwi, którzy zapisali piękną kartę w naszej historii pomagając, często bezinteresownie szukającym schronienia Żydom.
Sytuację opisałem w postaci bardzo skróconej syntezy, ale widać jak bardzo była zróżnicowana i niejednoznaczna. Tymczasem przez całe dziesięciolecia w Polsce utrwalano mitu Polaka wyłącznego męczennika podczas okupacji. W nauce historii dotyczącej II wojny nie było miejsca na martyrologię innych narodów, w tym przede wszystkim Żydów. Łapanki, egzekucje, obozy koncentracyjne – chleb powszedni i codzienność w czasie okupacji miała dotyczyć tylko narodu polskiego. Na ten cel dokonano nawet obłudnej korekty i w latach sześcdziesiątych pod nazwę ''obóz koncentracyjny'' (niem: Konzentrationslager) podciągnięto także wszystkie obozy zagłady (niem. Vernichtungslager). I w jednych, i w drugich dymiły krematoria. Obozy koncentracyjne, miały charakter karnych obozów pracy i pobyt w nim zazwyczaj kończył się śmiercią. Więzieni byli w nich głównie Polacy, jeńcy sowieccy i oczywiście Żydzi (np. z ponad 700 Polaków osadzonych w Auschwitz z pierwszego transportu w 1940 roku wyzwolenia doczekało zaledwie 30% z nich). Jednocześnie trzeba przyznać, że Konzentrationslager Auschwitz-Birkenau był dla Żydów obozem śmierci (zagłady).
Inaczej zorganizowane były typowe obozy zagłady. W odróżnieniu od obozów koncentracyjnych, które zajmowały wielki obszar zabudowany barakami, mieszczącymi wiele tysięcy osadzonych - obozy zagłady były niewielkie. Zlokalizowane w lasach, w słabo zamieszkałej okolicy, przy prowadzącej do nich specjalnie w tym celu wybudowanej bocznicy kolejowej, spełniały jedyną rolę - miejsca natychmiastowej śmierci tysięcy ludzi.
Wg oficjalnej wykładni historycznej PRL, funkcjonującej niemal do końca lat 80-tych, Niemcy wymordowali sześć milionów Polaków. Tymczasem prawda jest taka, że w czasie wojny zginęło blisko sześć milinów obywateli polskich, w tym około trzech milionów polskich Żydów (90% z przedwojennej diaspory) wymordowanych przez Niemców w gettach, ale przede wszystkim w obozach zagłady (Vernichtungslager). Kolejne trzy miliony to Polacy wymordowani przez obu okupantów, żołnierze polscy (w tym Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Białorusini) polegli w kampanii wrześniowej i na różnych frontach II wojny światowej, zmarli w obozach jenieckich lub w nich zabici, np. w Katyniu, gdzie m.in. zginął naczelny rabin Wojska Polskiego, obrońca Lwowa z 1919 roku – Baruch Steinberg. Stajemy się więc świadkami pewnej różnicy w interpretacji tych historycznych zdarzeń. A skoro jestem już przy polskim wojsku, to warto wspomnieć, że 10% mniejszość żydowska wystawiła aż 18% żołnierzy WP walczących w kampanii wrześniowej. Tak więc niemal co piąty polski żołnierz Września 39 był Żydem, lub miał żydowskie pochodzenie.
WE WRZEŚNIU 1939 ROKU NIEMAL CO PIĄTY ŻOŁNIERZ WOJSKA POLSKIEGO MIAŁ POCHODZENIE ŻYDOWSKIE
Przez całe lata w Polsce poruszano tylko jedną stronę medalu – niewyczerpany wciąż do końca temat Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, czyli osób ratujących Żydów, zamiatając jednocześnie pod dywan ciemną kartę na naszych relacjach – szmalcowników i osób, które mordowały Żydów z czystej nienawiści. Zdaniem Barbary Engelking niemożliwe jest oszacowanie, ilu Żydów zginęło z rąk Polaków lub zostało przez nich wydanych. „Żeby mieć jakiekolwiek wyobrażenie o proporcjach, trzeba by wiedzieć, ilu Żydów próbowało się ratować. Ilu nie poszło do wagonów lub z nich wyskakiwało? Ilu ukrywało się po stronie aryjskiej? Ilu uciekło z obozów pracy? Jak się szacuje, wysiłek ucieczki przed śmiercią podjęło ok. 10 proc. Polskich Żydów. Jeśli więc około 250 tys. Żydów poszukiwało ratunku, a – według szacunków historyków – spośród tych, którzy w różnych warunkach ukrywali się wśród ludności polskiej, ocalało od 30 do 60 tys., w partyzantce i w lesie – od 10 do 15 tys., to w tej ostatniej, trzeciej fazie Zagłady zginęło od 175 tys. do 210 tys. Żydów. Nie sposób stwierdzić, jaka część z nich została wyłapana i zabita przez samych Niemców zaraz po likwidacji gett, ilu zmarło z wycieńczenia, chorób czy głodu, a ilu zostało wydanych Niemcom czy zamordowanych przez Polaków"– pisze Engelking.
Poniżej przedstawiam opis rutynowej rewizji w pociągu przeprowadzanej przez granatowych policjantów, Polaków, który daje obraz w jakim napięciu przed rozpoznaniem w nich Żyda przez polskich współobywateli żyli Ci, którzy w pojedynkę zdecydowali się szukać swojej szansy na przeżycie po stronie aryjskiej. Jest rok 1942, krematoria w Treblince, Sobiborze i innych obozach śmierci pracują na pełnych obrotach. Halina Zawadzka, ''Ucieczka z getta'': ''rewidujący starali się obudzić śpiącego człowieka, najpierw podniesionym głosem, a potem szarpaniem za ubranie. Początkowo nieznajomy nie reagował na budzenie. Niespodziewanie zerwał się z ławki tak gwałtownie, że przewrócił pochylonego nad nim policjanta i wyskoczył z przedziału na korytarz. Policjanci wybiegli natychmiast za nim na korytarz krzycząc: ''Żyd, Żyd, ludzie łapcie Żyda!''. Od razu zrobiło się głośno – wszyscy mieli coś do powiedzenia na temat uciekającego. Nikt nie miał wątpliwości, że był on Żydem. Niektórzy twierdzili nawet, że od samego początku podejrzewali go o to. Ktoś zauważył, że kiedy wsiadł w Koluszkach do przedziału, od razu pchał się do okna w charakterystyczny dla Żyda sposób. Jedna kobieta zauważyła, że siedział pochylony, jak Żyd, a inny pasażer dostrzegł jego chytre, żydowskie spojrzenie. Podróżni zgodnie orzekli, że uciekający nie ma żadnych szans, by się uratować. Nikt nie wyraził współczucia dla człowieka, którego los był oczywisty''.
BARWY JESIENI NA JURZE
CZĘŚĆ TRZECIA: GETTO W PRZYROWIE
Krótki odpoczynek na skrzyżowaniu gminnych dróg, obok tej wyjątkowej kapliczki i jedziemy dalej. Mijamy Krasawę, za którą asfalt zamienia się w przyjemniejszy szutr. Po ok. 1,5 km oczom naszym pokazał się krzyż pod którym spoczywa wymordowana w 1792 r. pielgrzymka warszawska zmierzająca na Jasną Górę. Czynu tego dokonali rosyjscy żołnierze, którzy wówczas panoszyli się w naszym kraju. Tak, pod koniec XVIII w. Rzeczpospolita istniała tylko formalnie, w rzeczywistości jednak było to państwo słabe, zdane na łaskę zaborców (był to już okres po pierwszym zaborze). Na terenie Rzeczpospolitej maszerowały raz po raz obce wojska. Rzeczpospolita Szlachecka była ewenementem na skalę światową , państwem którego sami obywatele doprowadzili je do stanu agonii, w następstwie czego zostało rozdrapane przez sąsiadów tak naprawdę bez walki (nie licząc mocno już spóźnionej Insurekcji Kościuszkowskiej), tylko dlatego, że wąska część społeczeństwa (szlachta i magnateria) wyżej ceniła własne interesy, niż dobro kraju. Mam być może irracjonalne przeczucie, że nasza dzisiejsza klasa polityczna jest na podobnym, niskim poziomie moralnym i to bez względu na orientacje polityczną – zawsze, przy każdych rządach okazuje się, że prędzej czy później spadają maski i widać partyjnych kolesi skoncentrowanych na dobrze własnym lub partyjnym.
KRZYŻ POSTAWIONY NA MIEJSCU TRAGEDII Z XVIII WIEKU
Krótka chwila przy krzyżu i znów wsiadamy na rower, którym dojeżdżamy do Smykowa, skąd asfaltową drogą, przez Knieję z ciekawym, starym młynem docieramy do Świętej Anny i znajdującego się w tej miejscowości żeńskiego klasztoru. Delektujemy się ciszą wypełniającą klasztorny dziedziniec. Niestety, nie spotykam żadnej mniszki i muszę się zadowolić ich zdjęciami na klasztornych stronach www.
STARY MŁYN W KNIEJI
ŻEŃSKI KLASZTOR W ŚWIĘTEJ ANNIE
Ze Świętej Anny już tylko chwila i jesteśmy w Przyrowie, gdzie kolejny przystanek. W okresie międzywojennym Przyrów znajdował się, podobnie jak dziś w powiecie częstochowskim. Żydzi praktycznie zdominowali miejscowy przemysł i handel. I tak - właścicielem tartaku był M. Cyttel, fabryki okuć metalowych D. Landau. Do ważniejszych firm rzemieślniczych należących do Żydów można zaliczyć: zakład czapniczy N. Hauptmana, farbiarnię M. Jelenia, zakład garncarski Sz. Luterka, kołodziejski J. Motłocha, krawieckie: J. Messera, J. Zaksa, M. Zaksa, B. Zompera, J. Zompera, olejarnię H. Altmana, szewski G. Gielbarda. Było też sporo firm handlowych - tekstyliami handlowali: R. Helfgot, Ch. Zomper, Ch. Zylberminc, J. Zyskind, bydłem: J. Jakubowicz, F. Messer, pieczywem: G. Altman, F. Dykierman, Sz. Kilsztajn, N. Wajngarten, mięsem: Sz. Federman, J. Nożych, E. Rozencwajg, skórami: P. Dancygier, F. Messer, artykułami spożywczymi: J. Altman, Sz. Kamiński, F. Liberman, M. Liberman, D. Messer, G. Messer, Sz. Tenenberg, J. Zeligman, tytoniem B. Liberman, J. Russel, alkoholem M. Pomeranc.
Dziś trudno sobie wyobrazić tamten Przyrów, ponieważ po Żydach nie zostało absolutnie nic. Nie zachował się nawet cmentarz, który doszczętnie zniszczyli naziści i aktualnie porasta go las. Część jednak tego lasu była zamieciona z liści. Czyżby ktoś uporządkował to miejsce przed zbliżającym się 1 listopada?
LAS PORASTAJĄCY ŻYDOWSKI CMENTARZ W PRZYROWIE
TEREN PRZYROWSKIEGO, NIEISTNIEJĄCEGO JUŻ KIRKUTU
Po wkroczeniu do Niemców do Przyrowa rozpoczęły się różnego rodzaju szykany z utworzeniem getta włącznie. W 1942 roku deportowano wszystkich Żydów (ok. 600 osób) do getta w pobliskim Koniecpolu. Mieli oni prawo zabrać ze sobą 10 kg żywności, pościel, bieliznę i drobniejsze rzeczy. Transport do getta odbywał się rożnymi sposobami: młodzież od lat 16 wysyłano pociągiem towarowym ze stacji Julianka, mężczyzn trójkami przeprowadzono trasą przez Św. Annę, Ulesie do Koniecpola, a kobiety, osoby w podeszłym wieku i dzieci zgromadzono na rynku i przewieziono furmankami. We wrześniu i październiku 1942 r. getto w Koniecpolu zostało zlikwidowane, a ludność żydowska wywieziona do obozu zagłady w Treblince. Tak naprawdę trudno dzisiaj ustalić, ilu Żydów z terenu koniecpolskiego getta ukryło się na zewnątrz. W każdym bądź razie było ich bardzo wielu. W Przyrowie u Stanisława Ruszla przechowywał się Żyd o nazwisku Pomeranc. Ukrywany był w piwnicy oraz w ziemiance z wykopem do ogrodu.
ZIELONY SZLAK ROWEROWY W OKOLICACH PRZYROWA
UROKLIWĄ DROGĄ Z PRZYROWA DOJEŻDŻAMY DO JANOWA
CZĘŚĆ CZWARTA: JANÓW
Wyjeżdżamy z Przyrowa ulicą Cmentarną, zielonym szlakiem, który prowadzi nas przez bardzo dobrą drogą na południe. Po kilku kilometrach takiej przyjemnej jazdy docieramy do Janowa, gdzie znajduje się kilka pamiątek po żydowskich mieszkańcach tej miejscowości. Jedną z nich jest cmentarz żydowski, najstarszy w regionie. Zachowało się na nim kilka macew, resztę w czasie wojny zniszczyli Niemcy brukując m.in. nimi janowskie ulice. Teren cmentarza został kilka lat temu ogrodzony z inicjatywy byłego mieszkańca Janowa, Jacka Salzberga, który przeżył Zagładę. Drugim miejscem związanym z miejscowymi Żydami jest gospoda, którą przed wojną prowadził żydowski mieszkaniec tej wsi. Po wojnie, aż do lat nam współczesnych funkcjonowała bez przerwy, jednakże w ostatnich latach stoi pusta i jest wystawiona na sprzedaż.
ZABYTKOWY KIRKUT W JANOWIE
JANOWSKA GOSPODA - PRZED WOJNĄ NALEŻĄCA DO ŻYDOWSKIEJ RODZINY
Ruszamy z Janowa w stronę Żarek, jednakże z powodu krótkiego dnia już wiem, że nie damy rady dojechać do Zawiercia, w którym zachowały się aż dwie żydowskie nekropolie. Odpuszczamy oglądanie pałacu Raczyńskich, który to widziałem już wielokrotnie, ale nie możemy darować sobie zdjęcia w pięknej, zabytkowej klonowej alei. Niestety, jesteśmy tak z tydzień za późno i drzewa są już bez liści, choć trzeba przyznać, że i tak robią wrażenie swoją dostojną wielkością . Przerwa na obiad w Złotym Potoku nad stawem Amerykan. O tej porze roku wszystkie knajpki świecą już pustkami, więc w ciszy możemy podziwiać staw i znajdujący się za nim rezerwat ''Parkowe''. Po chwili jedziemy całkowicie zasypaną bukowymi liśćmi ścieżką rowerową by w Ostrężniku wjechać na drogę asfaltową, którą dojeżdżamy do Żarek.
KLONOWA ALEJA W ZŁOTYM POTOKU - POMNIK PRZYRODY
STAW AMERYKAN W ZŁOTYM POTOKU
OKOLICE ZŁOTEGO POTOKU - ZNAKOMITE MIEJSCE NA WSPINACZKĘ
REZERWAT ''PARKOWE''
CZĘŚĆ PIĄTA: GETTO W ŻARKACH
Pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem o tej miejscowości mówiono potocznie Żarki żydowskie, mimo, że było to 40 lat po wojnie i żaden Żyd tam już nie mieszkał. To stolica jurajskich judaików, w której znajduje się interesujący, żydowski cmentarz z ok. 700 macewami. Zwiedzamy więc cmentarz żydowski, który przy nisko stojącym słońcu nabierał dodatkowych barw. Jest też stary cmentarz, a raczej miejsce, po nim, ponieważ nie ostał się już żaden nagrobek.
NIEZWYKŁY ŻARECKI KIRKUT
LAPIDARIUM NA ŻARECKIM KIRKUCIE
JESIEŃ W ŻARKACH
ŻARECKI KIRKUT - NIEZWYKŁE, JURAJSKIE JUDAIKA
Jest i synagoga, która do lat 90-tych przykuwała uwagę swoim odmiennym wyglądem, dziś natomiast, wyremontowana przypomina kosmiczny statek, kolorowy domek dla dzieci albo może jakiś element lunaparku. Cóż, może lepsza taka, wykorzystywana jako centrum kultury, niż chyląca się ku upadkowi ruina jak chociażby ta, którą widziałem w Ciepielowie wiosną tego roku. Zwiedzamy synagogę już tylko z zewnątrz, bo jest już zamknięta.
SYNAGOGA W ŻARKACH, ODNOWIONA ZATRACIŁA ZUPEŁNIE SWÓJ PIERWOTNY WYGLĄD
W centrum miasta tuż przy rynku było getto – utworzone w lutym 1941 r. To getto było otwarte. Jego granice wyznaczały jedynie tablice ostrzegawcze, z napisami zakazującymi wstępu ludności polskiej. Polacy przy swoich drzwiach mieli wizerunek Matki Bożej dla odróżnienia od domów zamieszkiwanych przez Żydów. W getcie uwięziono ponad 3 tys. ludności żydowskiej.
W dniu 6 października 1942 r. Niemcy przeprowadzili akcję likwidacji getta w Żarkach. Na miejscu rozstrzelano około 300 osób, a wszystkich pozostałych wywieziono do obozu zagłady w Treblince. Żydów wyprowadzono obecną ulicą Moniuszki w kierunku Janowa, a dalej na stację kolejową do Julianki. Stąd w bydlęcych wagonach wywieziono do Treblinki. Niewielkie grupy żydowskich robotników pozostawiano do posprzątania i sortowania rzeczy. Najstarsi mieszkańcy miejscowości wspominają, iż ranek 6 października rozpoczął się od wrzasków Niemców i pomagającym im Ukraińców, krzyków Żydów i wołania o pomoc. Po wyprowadzeniu mieszkańców żydowskiego pochodzenia w miasteczku zapadła cisza.
ŻARECKIE GETTO
Likwidacja getta w Żarkach, podobnie jak w innych była zaplanowana i wpisana w politykę tzw. ''ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej''. Wspomina Mordechaj Weinryb w książce: ''Nigdy nie mów, że idziesz w ostatnią drogę":
„Mój szef z magazynu - Niemiec Rainhold Langener ostrzegł mnie. Powiedział: idź ostrzeż rodziców i kogo tylko możesz, że w październiku będą wywozić do Treblinki - uciekajcie. Wielu ludzi uciekło do Pilicy niedaleko Kielc, moi rodzice też. Niemcy byli bardzo źli, że nie mieli pełnego kontyngentu do Treblinki. W Żarkach też się ukrywali. Inni wyszli na rynek, bo taki był rozkaz. Wszyscy mieli znaleźć się na rynku o godzinie 7 rano. Gdyby ktoś został w domu, był rozkaz natychmiast zastrzelić. Nikt nie ma pojęcia, jak barbarzyńcy Niemcy i Ukraińcy wypędzali z domów. Na rynku ustawiali osobno mężczyzn i kobiety. Dzieci wyrywane z rąk matek palili żywcem albo rozbijali im główki o ścianę. Krzyki były do Nieba. Gdy spotykali kobiety w ciąży, to nożem rozcinali brzuch. Kiedy znaleźli w domu pobożnych Żydów, siedzących przy stole i modlących się - zabijali ich na miejscu.
Ja zostałem, nie uciekałem. Miałem swój plan. Powiedziałem bratu i jeszcze 4 innym osobom, że schowam się w niemieckim magazynie. Jednogłośnie stwierdzili - Zwariowałeś! Byłem uparty. Oni tam nie będą szukać. Przeszliśmy przez płot. Była tam mała buda, stały wiadra ze smołą. Ogólnie panował nieporządek i bród. Obok nas mieszkał człowiek, który był w Żydowskiej Gminie Judenrat. Nazywał się Koltkof. Miał willę, fabrykę obuwia. To u niego siedzieli pijani gestapowcy. Śpiewali, że rabują, zabijają i wysyłają Żydów do komór gazowych. O 7 rano słyszymy krzyczą, strzelają, wyciągają ludzi poukrywanych w schowkach. Odgłos ludzkiej rozpaczy niósł się wysoko. Coś okropnego.
My siedzimy, nie ruszamy się. Zimno, bez jedzenia i picia. Byliśmy tak 4 dni i 4 noce. Na ulicach zrobiło się trochę ciszej. Późno w nocy wychyliłem się ostrożnie z kryjówki i zaryzykowałem pójście do stróża - Polaka, z którym kiedyś pracowałem. jak mnie zobaczył, wziął wiadro wody, lał na głowę i mówił: - Boże mój, w jaki sposób Pan tu przyszedł? Gdy dowiedział się, że jesteśmy schowani 4 dni, dał nam gorącej zupy, chleba, pozwolił się umyć, ale powiedział - uciekajcie dalej, bo gdyby was u mnie złapali, to zabiją całą moją rodzinę i dodał - takich cwaniaków, jak Pan to jest mało.
Wyszliśmy od niego o 2 w nocy przez płot. Szliśmy w kierunku Pilicy, to nie było daleko, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Również dla bezpieczeństwa przemieszczaliśmy się tylko nocą. Na drogach było pełno Niemców.
Gdy dotarłem na miejsce, spotkałem rodzinę. Radości naszej nie było końca. Siostry i mamusiapytały mnie - Skąd Motek w tobie tyle odwagi?"
''NIELICZNI SPLAMILI TEN HONOR'' - CI NIELICZNI BYLI NIEMAL W KAŻDEJ WSI, KAŻDY SPRAWIEDLIWY RATOWAL ŻYDÓW NIE TYLKO PRZED NIEMCAMI, ALE I PRZED DONOSEM POLSKICH SĄSIADÓW
A więc byli i Sprawiedliwi, w tym przypadku akurat Niemiec. Ale Sprawiedliwi to przede wszystkim Polacy, którzy stanowią najliczniejszą grupę osób odznaczonych tym pięknym medalem. W Żarkach przy ul. Częstochowskiej polska rodzina Płaczków przechowywała przez cały okres okupacji Żyda. Proszę pamiętać, że wszyscy sprawiedliwi zasługują na najwyższe uznanie, ponieważ z narażeniem życia obawiając się nie tylko Niemców, ale i swoich, spośród których zawsze mogła znaleźć się zdrajca, który była w stanie donieść i w ten sposób wydać wyrok na całą rodzinę. A donosy w czasie okupacji były istną plagą, donoszono na sąsiada, ze słucha radia, że ma kontakt z partyzantką, że nie zdaje obowiązkowego kontyngentu i wreszcie – że przechowuje Żyda. Pozytywne jednak przesłanie niesie się z gadzinówki ''Nowy Głos Lubelski'': ''mimo zarządzeń spotyka się codziennie żydów nie tylko na terenie miasta Łaskarzew, ale i okolicznych wsi. Wspomniani żydzi trudnią się pokątnym handlem, oraz żebractwem. Są tak natrętni, że trudno się ich pozbyć, nawet użycie siły fizycznej nie zawsze pomaga. Starosta wyznaczył odpowiednie nagrody za doprowadzenie do posterunków policji lub żandarmerii wałęsających się żydów. Należy się spodziewać, że ludność miejscowa nareszcie przestanie udzielać pomocy żydom i tolerować żebractwo żydowskie roznoszące różne choroby wśród polskiej ludności''. Z tekstu wynika, że postawy ludności polskiej pomimo kierowanej do chłopów propagandy nie były zgodne z oczekiwaniami okupanta. (J. Grabowski, B. Engelking, ''Zarys krajobrazu'') . Potwierdzają to wydawane niemieckie obwieszczenia o wykonaniu kary śmierci na Polakach za przechowywanie Żydów. Odpowiednio nagłaśniane miały terroryzować polską ludność i zapobiegać takim próbom na przyszłość.
Co do tematu kar za ukrywanie wyjętych spod prawa Żydów, to u nas utarło się przekonanie, iż Polska była jedynym państwem w okupowanej Europie, w którym karano śmiercią za udzielanie jakiejkolwiek pomocy żydowskim uciekinierom. Teza ta powtarzana jest wielokrotnie w rozmaitych opracowaniach naukowych i artykułach publicystycznych. W rzeczywistości zasadę odpowiedzialności zbiorowej za pomoc ukrywającym się Żydom Niemcy wprowadzili również na okupowanych terytoriach ZSRR a także w okupowanych państwach byłej Jugosławii– gdzie pod pretekstem walki z partyzantką zrezygnowali z przestrzegania zasad prawa wojennego. Niemniej ze względu na fakt, iż w Polsce żyła przed wojną największa żydowska społeczność w Europie, a terytorium tego państwa wybrane zostało przez Niemców na miejsce zagłady ludności żydowskiej z całego kontynentu, zarządzenia mające na celu odstraszenie polskiej ludności od udzielania pomocy żydowskim uciekinierom stanowiły bardzo istotny element polityki okupanta. Z kolei w Europie Zachodniej za pomoc Żydom groziła zazwyczaj konfiskata majątku, aresztowanie lub w najgorszym wypadku deportacja do obozu koncentracyjnego.
KOMPLEKS ZABYTKOWYCH STODÓŁ W ŻARKACH
A jak wypadamy z tym naszym antysemityzmem, tak często i chętnie zarzucanym nam w Europie Zachodniej na tle innych nacji? Zacznę od zachodu: faktycznie, w okupowanej Polsce tylko nieliczny odsetek społeczeństwa zaangażował się aktywnie w pomoc prześladowanym Żydom. Procentowo podobnie przedstawiało się jednak zaangażowanie społeczeństw zachodnioeuropejskich – mimo iż ukrywanie Żydów wiązało się tam z nieporównanie mniejszym ryzykiem. Dla przykładu w Holandii, gdzie mieszkało niewielu Żydów, a nastroje antysemickie były znacznie słabsze niż w Polsce, straty ludności żydowskiej były w ujęciu procentowym porównywalne ze stratami wśród polskich Żydów. Następny przykład: francuskie koleje, które kolaborowały chętnie z Niemcami i dostawały za to duże pieniądze. Za każdego wywiezionego Żyda do Polski pobierały opłatę jak za przejazd trzecią klasą pociągiem osobowym (sic!). Po wojnie domagały się zaś od państwa uregulowania zaległych faktur! Szacuje się, że wywieziono ok. 75 tysięcy Żydów. Według historyków Francuzi okazywali przy tym nadgorliwość. M.in. zamykali deportowanych w bydlęcych wagonach i nie dawali im wody, czego Niemcy wcale się nie domagali. Koleje uznały jednak, że dostawy wody opóźniłyby pociągi, co z kolei zakłóciłoby rozkład jazdy.
Trzeba też pamiętać, że żadne państwo alianckie nie przejęło się losem Żydów, mimo, iż dokładne raporty o tym, co się dzieje w Polsce przedstawiane były przez polski rząd.
A wschód? Tam było najgorzej. Stłoczeni między polskim nacjonalizmem a sowieckim komunizmem Litwini i Ukraińcy szukali oparcia w III Rzeszy. Los Żydów więc był tam szczególnie tragiczny a szansa na przeżycie i na natrafienie na Sprawiedliwego znikoma.
ZIELONY SZLAK PROWADZĄCY Z ŻAREK DO MYSZKOWA
Przez całe lata nauczano historii w Polsce w całkowitym oderwaniu od historii Europy czy szerzej – świata. Doprowadziło to do stanu, w którym wydaje się nam, że nasza wykładnia historii jest właściwa, najwłaściwsza. Nie jest to żadnym odstępstwem od normy światowej. Przecież na przykład młodzi Turcy nie mają pojęcia o rzezi 1,5 mln. Ormian przez swoich przodków. Albo Ukraińcy, którzy jeśli słyszeli cokolwiek o Wołyniu to tylko w takiej narracji, że mordowaliśmy się z nimi tam nawzajem.
Myślę, że nie mamy się czego wstydzić, ponieważ Polska nie poszła nigdy na współpracę z okupantem, a wystąpienia antyżydowskie w czasie okupacji nie miały nigdy znamion zorganizowanej przez czynniki Państwa Podziemnego zaplanowanej akcji. Nawet ataki ze strony AK, jeśli już się wydarzyły były dziełem indywidualnej interpretacji danej sytuacji przez lokalnych dowódców lub pojedynczych żołnierzy. Trzeba jednocześnie pamiętać, że ta sama AK dostarczała broń do powstania w gettcie warszawskim, oraz informowała Rząd w Londynie o losie Żydów w Polsce.
I to w zasadzie koniec opowieści o tak złożonej historii, jaką są stosunki Polaków i Żydów. Koniec wojny przyniósł zaskakujące rozwiązanie dla wszystkich współczesnych. Wspólne, tragiczne przeżycia wcale nie poprawiły wzajemnych relacji i stosunek Polaków do Żydów tuż po wojnie wciąż był bardzo zły. W Częstochowie dochodziło do licznych zamieszek na tle antyżydowskim, ale to już inna historia.
My z Magdaleną wyjechaliśmy urokliwym zielonym szlakiem, biegnącym przez las do Myszkowa, gdzie zamierzaliśmy wsiąść w pociąg. Trasa była bardzo malownicza, spowita w delikatną mgłę, jaka może dawać tylko jesień. Niestety, dwie stacje wcześniej zerwano trakcję, więc pociągi nie kursowały! Jakby tego było mało, pani z okienka kasowego nie była nawet w stanie podac przybliżonej godziny przyjazdu jakiegokolwiek pociągu do Częstochowy. W zapadających ciemnościach pomknęliśmy ścieżką rowerowa przez Żarki-Letnisko, następnie wzdłuż zbiornika Poraj i miejscowości o tej samej nazwie do Poczesnej, a stamtąd do Częstochowy. Po takiej trasie jeszcze tylko piwo King of the Hoop w Piwiarni, która mieści się w II Alei i do domu. W tym dniu przejechaliśmy 145 km.
KING OF THE HOOP NA ZAKOŃCZENIE W CZĘSTOCHOWSKIEJ PIWIARNI
Gdyby ktoś chciał poczytać, czy pooglądać coś o tym temacie, to z książek polecam ''Jest taki piękny słoneczny dzień'' Barbary Engelking, lub wspomnienia Ludwika Schonkera ''Dotknięcie anioła''. Z filmów natomiast dokumentalny ''Miejsce Urodzenia'' lub fabularny ''Cud Purymowy'' o antysemickiej polskiej rodzinie, w której mąż pewnego dnia dowiaduje się, że jego rodzice byli Żydami. Ale to dopiero początek...
OGROMNY POMNIK POŚWIĘCONY POMORDOWANYM W TREBLINCE - JEDEN KAMIEŃ, JEDNA MIEJSCOWOŚĆ
FRAGMENT UPAMIĘTNIAJĄCY ŻARECKICH ŻYDÓW