O kolorowych strojach Peruwiańczyków, otchłani wód, biedzie, przepięknych krajobrazach, tradycji i wielu innych ciekawostkach postaram się Wam opowiedzieć, a może nawet uda mi się kogoś z Was zachęcić do podróżowania i odkrywania nowych miejsc.
Peru i Boliwię zwiedzałam w jeden z najlepszych moim zdaniem sposobów, a mianowicie na rowerze. Pięć jednośladów, pięcioro śmiałków i jeden cel ? wytyczenie szlaku rowerowego dookoła jeziora Titicaca w jak najbliższej odległości od brzegu. Początkowo pomysł, który podsunął nam Jurek Majcherczyk - odkrywca Knionu Colca - wydawał mi się nierealny. Bo niby jak mam objechać to jezioro? A rzeki? A mieszkańcy wrogo nastawieni do turystów? Co z wodą pitną? Z czasem jednak wszystkie te problemy i pytania znajdowały rozwiązanie, a my: Szymon, Kacper, Romek, Marek i ja, byliśmy pewni - chcemy dokonać tego wyczynu, o który nie pokusił się jeszcze żaden Polak. Informacji na temat obcokrajowców również nie znaleźliśmy. Więc można powiedzieć jesteśmy pierwsi! A ja jestem pierwszą kobietą, która tego dokonała. Czy to wielki wyczyn? Nie wiem. Wiem jednak, że warto było zmagać się z własnymi słabościami, słońcem, chłodem, wysokością, by odkryć tę magiczną krainę i dowiedzieć się jaka ona jest naprawdę.
Moje pierwsze wrażenia jako przeciętnej Europejki, która po raz pierwszy opuściła stary ląd nie były najlepsze. Szara, brudna i zatłoczona Lima nie zachęcała. I do tego te sterty śmieci! Jednak każdy dzień stawiał to miejsce, w którym woda w zlewie obraca się lewą stronę, w coraz lepszym świetle. Z przyklejonymi do szyby autobusowej twarzą i aparatem pokonałam tysiące km dzielące Limę i Puno. Góry, doliny i stepy po horyzont. To wszystko działo się naprawdę. Dopiero wtedy do mnie dotarło jaką jestem szczęściarą, że mogę to wszystko zobaczyć, dotknąć czy nawet powąchać. Miałam okazję poznać nową kulturę, tak odmienną od naszej polskiej.
Szukając informacji na temat jeziora Titicaca z pewnością znajdziecie wzmianki o Puno. To z tego miasta wyrusza większość wycieczek na wyspy Uros. Tutaj właśnie w przeważającej większości turyści widzą po raz pierwszy jezioro i kosztują tradycyjnej peruwiańskiej potrawy z ryby (trucha). Uros to tak zwane pływające wyspy. Wykonane z trzciny i zamieszkałe przez Indian Aymara. Wiem, że to co za chwilę przeczytacie może niektórych oburzyć, ale muszę to napisać. Nie urzekło mnie to miejsce. Wręcz przeciwnie, było mieszanką kiczu i komercji. Tak bardzo nastawionym na turystów, że gdzieś zatarła się ich prawdziwa natura.
Moje odczucia wynikały niewątpliwie z faktu, że ja wiedziałam jacy są prawdziwi Indianie Aymara. Podczas tych 13 dni spędzonych nad jeziorem Titicaca poznałam ich życie, kulturę i problemy, z którymi muszą walczyć każdego dnia. Niekiedy wydawało nam się, że byliśmy pierwszymi Białymi na tych terenach. Gdzie się nie pojawiliśmy słyszeliśmy tylko za plecami dźwięczne słowo ?Gringos". Miejscowi przyglądali się nam z zaciekawieniem. Byliśmy dla nich atrakcją. I wcale się im nie dziwię. Bo postawcie się w ich sytuacji i zastanówcie się jak Wy byście zareagowali widząc w swoim mieście, czy też wsi piątkę Indian na rowerach obładowanych sakwami i do tego ubranych w obcisłe kolarskie getry? Ja z pewnością otworzyłabym szeroko oczy i skomentowała ten fakt głośno.
A propo dyskretnego komentowania. Tam w Peru i Boliwii, gdzie chyba mało kto zna język polski, mogłam swobodnie - delikatnie mówiąc - dyskutować na różne tematy. Chociażby o kolorowych długich sukniach Peruwianek, ich spieczonych od słońca policzkach, czy też o sposobie na szybkie skorzystanie z ?toalety". Jednak jak tu można plotkować jak się jest z pięcioma facetami? I do tego jeden z nich nie mówi w żadnym znanym mi w sposób komunikatywny języku! Mowa o naszym przewodniku Manuelu, który objeżdżał z nami jezioro. Był swego rodzaju tłumaczem oraz łącznikiem między nami, a Indianami mówiącymi tylko ich rdzennymi językiem Aymara i Keczua.
Napisać muszę parę słów o ubiorze, który to niewątpliwie jest cechą charakterystyczną tego miejsca. Dorosłe kobiety jak i młode dziewczyny zakładają długie różnokolorowe i bardzo szerokie spódnice. W Peru częściej kobiety niż mężczyźni noszą tradycyjne stroje, na które składa się acsu - długiej tuniki bez rękawów, założonej na ramionach i lliclla, czyli chusty, spiętej na piersi dużą agrafą topo. Chusta wykorzystywana jest do transportu różnych towarów, ale służy również do przenoszenia niemowląt, które często wystawiają swoje małe główki podziwiając otaczający je świat.
Jako, że jestem dziewczyną, to problemem dla mnie było niewątpliwie znalezienie ustronnego miejsca na toaletę w miejscach, gdzie nie ma lasów, a i z krzaczkami był problem w suchym, górskim klimacie. Jednak Peruwianki maja na to swój sposób. Jest nim właśnie spódnica. Panie kucając w dowolnym miejscu, tworzą dzięki niej dookoła siebie kotarę zapewniającą ?dyskrecję". Nie krępowały ich nawet tłumy przechodniów, wystarczył tylko kawałek trawki. Hmm, chyba muszę pomyśleć o spódnicy na kolejnej rowerowej wyprawie.
Dzieci i młodzież na co dzień noszą do szkoły mundurki. Często widzieliśmy całe grupki tak samo ubranych malców, wracających do domów po całym dniu nauki.
Czym jest ich dom? Jak wygląda? Otóż jest to niewielka jedna lepianka, lub kilka ustawionych obok siebie. Wykonane są one z błota jak i z odchodów zwierząt. Dach to trzcina lub słoma. Co bogatsi zaopatrzyli się w blachę falistą. Domki otoczone są płotem zrobionym w ten sam sposób. Na podwórzu, czy pobliskim polu pasą się świnie, owce i niezliczona ilość osłów. W życiu nie widziała i nie słyszałam tylu osłów naraz! Służyły one jako środek transportu i pomagały w pracy na roli. A była ona ciężka. Brakuje tam maszyn rolniczych. Wszystkie czynności wykonywane są przy pomocy ciężkiej pracy ludzkiej. Pamiętam, że częstym widokiem byli pochyleni staruszkowie pracujący na polu, czy też babcie siedzące i pilnujące zwierząt. Brakuje tam pracy. Panuje bieda. Ale mimo wszystko ludzie są szczęśliwi. Gdy ich zobaczycie wydadzą Wam się niedostępni i skryci. Gdy już Was poznają stają się bardzo gościnni i życzliwi. Przed wyprawą wszyscy ostrzegali nas przed kradzieżami. Oczywiście pilnowaliśmy naszych rzeczy. Może też i dlatego, że byliśmy dużą grupą, w której dominowali mężczyźni, do żadnej kradzieży nie doszło. Tak w Peru, a zwłaszcza Boliwii jest niebezpiecznie. Jednak jak już staniecie się przyjaciółmi mieszkańca któregoś z tych państw, to choćbyście wyjechali na rok zostawiwszy u niego na przykład portfel z pieniędzmi, to po powrocie zastaniecie zawartość nietkniętą. Nie sprowadzajcie więc wszystkich do stereotypu Boliwijczyka, Peruwiańczyka ? złodzieja i przestępcy. Dajcie się poznać i cieszcie się ich przyjaźnią.
{phocagallery view=category|categoryid=213|limitstart=12|limitcount=4}
Na wsiach dookoła jeziora czasami napotykaliśmy na małe sklepiki. Były one często pozamykane, ale Manuel wtedy wkraczał do akcji i szybko znajdował właściciela, który otwierał zakurzone drzwi. Zaopatrzenie sklepu nie było za bogate. Dla niektórych produktów data ważności dawno już minęła. Najważniejsze jednak, że można było kupić wodę i jakieś batoniki. Choć z wodą niekiedy bywały problemy, bo po prostu w sklepach mieli tylko barwioną i gazowaną. Bo kto by kupował wodę skoro jest studnia?
Bezpańskie psy. Tak. Było ich sporo. Jak któryś mnie kiedyś pogonił, to tak przyspieszyłam, że do teraz żałuje, że nie mam licznika.
A uwierzcie szybka jazda na szutrowej drodze wcale nie jest łatwa. Tak drogi chwilami bywały nieciekawe. Piaszczyste, szutrowe i pod górkę. Najgorzej jak mijał mnie jakiś samochód. Wtedy naprawdę ciężko się oddychało. Kurz był wszędzie. Na szczęście Peru rozwija się powstają nowe drogi. Jechaliśmy nawet drogą asfaltową oddaną miesiąc temu do użytku! Równa, gładka droga tuż przy samym brzegu jeziora i do tego mało ruchliwa!. Bajka.
Kolejnym zderzeniem z peruwiańsko-boliwijską rzeczywistością było jedzenie. Za nim zaczęliśmy objeżdżać jezioro zaopatrzyliśmy się jakieś produkty, które mogą być przewożone przez dłuższy czas i się nie psują. Później tego żałowaliśmy, bo za naprawdę niewielkie pieniądze można najeść się do syta. Prawie w każdej wiosce znajdzie się ktoś, kto coś ugotuje. Przydrożne bary wyglądają tak, że na ulicy stoi pani z taczką, wózkiem, na którym ma kilka garnków z jedzeniem. W jednym ryż, w drugim ugotowane patatas - ziemniaki (oj tak -Peru to królestwo ziemniaków), w pozostałych różnego rodzaju mięsa. Dostaniesz talerz i pani nałoży Ci ile chcesz i co chcesz. Potem na ulicy z miejscowymi zjesz ze smakiem i lekką obawą o późniejszy stan Twojego żołądka, pyszny obiad. Mi po takim jedzeniu nic nie dolegało. Więc z czystym sumieniem polecam!
Koniecznie musicie też spróbować niepowtarzalnego pisco sour - peruwiańskiego koktajlu na bazie miejscowego trunku pisco, soku z cytryny lub limonki, białek kurzych i gorzkiego likieru angostura. Jest on uważany za narodowy koktajl Peru.
Po powrocie do Puno i w Cuzco, czyli w dużych turystycznych miasteczkach nie mogłam również przejść obojętnie wokół wielokolorowych straganów z peruwiańskimi wyrobami. Oczywiście każdy z nas kupił tradycyjne peruwiańskie czapki. Chullo z języka Aymara,- ch'ullu, to czapka, w której wielką zaletą są nauszniki chroniące przed chłodem i wiatrem. Do dziś czapka ta wykonywana jest z włókien wełny lamy, alpaki oraz domieszek syntetycznych. Jednak tylko dzięki zastosowaniu czystej wełny zachowuje swą właściwą funkcję- chroni przed surowością górskiego klimatu. Zastanawiacie się pewnie w jaki sposób? Otóż wełna tych zwierząt zawiera drobne kieszonki powietrzne które zabezpieczają przed wilgocią, skóra więc się nie poci, a w zmoczonej wełnie nie jest zimno. Nie jest to jedyna funkcja jaką spełnia chullo. Przeróżne wzory i kolorystyka oraz sposób noszenia czapki wyróżnia poszczególne grupy etniczne w Andach. Identyfikuje ona stan społeczny i cywilny. Przykładem jest wyspa Taquile na jeziorze Titicaca, na której to uważa się, że mężczyzna noszący chullo w kolorze czerwonym jest zajęty a w białym-wolny, jeśli chullo przechylone jest na jego głowie na prawo oznacza to, że ma dziewczynę, na lewo- że jest wolny, gdy czapka odchylona jest ku tyłowi oznacza to, że z kimś mieszka. Każdy zakup czy to czapek, czy innych pamiątek wiązał się z targowaniem. I uwierzcie ja jako osoba, która nawet w Zakopanem na straganie kupuje skarpetki za kwotę jaką poda góralka, nauczyłam się tej sztuczki! Początkowo oczywiście miałam ogromne opory, bo niby jak to obniżać ceny, które już i tak są niskie? Otóż można, a nawet jest to zwyczaj dość powszechny i nikt się za to na Was nie obrazi. Pamiętajcie tylko, że jak już coś wyhandlujecie, wypada to kupić. Ja właśnie w taki sposób zaopatrzyłam się, jak to Szymon stwierdził, w niezliczoną ilość kolczyków i bransoletek. Moim zdaniem nie było ich wcale tak dużo. No i każde inne, jeszcze piękniejsze od drugich.
Jezioro Titicaca położone jest na ok. 3800 m.n.p.m. Jest to najwyżej położone jezioro żeglowne i zarazem największe jezioro wysokogórskie na Ziemi. Jego przeciętna głębokość wynosi od 140 do 180 m. Ma 190 km długości i 80 km w najszerszym miejscu. Powierzchnia jeziora wynosi 8372 km?. Nazwa jeziora pochodzi z języka keczua i w wolnym tłumaczeniu oznacza pumę polującą na królika. Powstała ze skojarzenia jakie rodzi kształt akwenu. Wpada do niego sporo rzek, przez które to niekiedy nadrabialiśmy drogi by dotrzeć do najbliższego mostu. Jezioro to jest głównym źródłem utrzymania mieszkańców tych terenów. Dominuje rybołówstwo i rolnictwo. Tam gdzie nie dotarli turyści jezioro to zachowało swój niesamowity urok i naturalność. Oby stan ten utrzymał się jak najdłużej.
Moje największe obawy sprzed wyprawy okazały się mało znaczące. Bałam się jak mój organizm zachowa się na takiej wysokości. Czy nie będę miała zawrotów głowy, problemów z żołądkiem i czy będę miała siły by objechać jezioro. Otóż o dziwo nic mi nie dolegało. Nawet pierwszego dnia czułam się świetnie i swobodnie mogłam oddychać. W przeciwieństwie do reszty ekipy, którą niestety dopadło sorocze - choroba wysokościowa. Tak więc nigdy nie wiadomo jak wasze organizmy się zachowają. Nie ma reguły. Każdy reaguje inaczej. Ale spokojnie objawy szybko ustępują i organizm przyzwyczaja się do mniejszej ilości tlenu. A jak przez dłuższy czas będziecie mieli z tym problem skorzystajcie ze starych sposobów Indian, czyli spróbujcie liści koki. Można je rzuć. My natomiast staraliśmy się codziennie rano parzyć z nich herbatę. Są one powszechnie dostępne za niewielkie pieniądze. Jednak do Polski już ich nie przywieziecie. Dlatego, aby posmakować ich niepowtarzalnego smaku musicie wybrać się do Peru czy Boliwii.
Może napiszę na koniec parę wskazówek jak przygotować się do takiej wyprawy i co ze sobą zabrać. Przede wszystkim weźcie rower. Przyznaję niekiedy był on problemem. Szczególnie jak trzeba było zapakować pięć rowerów do luku autobusowego razem z niezliczoną ilością bagaży innych podróżników. Uwierzcie mi, tam przewozi się dosłownie wszystko. Z niedowierzaniem patrzyłam jak znikają w nim meble. Tak duży stół, kilka krzeseł i ogromne łóżko nie stanowią problemu. Do tego kilkadziesiąt ogromnych cygańskich toreb w kratę, jakieś rury, metalowe pręty, a pośrodku tego wszystkiego nasze rowery. Na szczęcie mój dzielny biało-brązowy "rumak" przetrwał mając jedynie niewielkie zadrapania i zabrudzenia. Trzeba dobrze pilnować, aby podczas przystanków jak dosiadają się kolejne osoby nie wrzucono bagaży na rowery. No i aby przypadkiem nikt ich sobie nie przywłaszczył.
Koniecznie zabierzcie też ze sobą ciepłe śpiwory. Nocą temperatura spadała nawet poniżej zera. Na naszych namiotach rankiem mieliśmy szron Przyda się też bielizna termoaktywna, chroniąca przed dużymi amplitudami temperatur. W dzień tak około plus 20, nocą nawet poniżej 0. My mieliśmy szczęście każdy z nas został ubrany od stóp do głów przez firmę BCM. Niektóre rzeczy noszone przez nas bez przerwy przez dwa tygodnie zdały egzamin. Wyobrażacie sobie chodzić przez 13 dni w tych samych spodniach, czy koszulkach i do tego przy sporym wysiłku fizycznym? Miły zapach gwarantowany. Dlatego chociażby dla samego faktu obcowania z innymi osobami, a także po to by nie wozić zbyt dużej ilości ubrań warto pomyśleć o odpowiedniej bieliźnie. Przyda się też krem z dużym filtrem UV. Mimo, że w okresie lipiec-wrzesień jest tam zima to i tak promienie słoneczne są zdradliwe. Pamiętajcie jesteście na prawie 4000 metrów nad poziomem morza. Do dziś pamiętam, jak dokuczały mi spalone od słońca usta. Nie pomogły nawet ochronne pomadki i maści kupione w miejscowej aptece. Dopiero zmiana klimatu spowodowała, że wargi zaczęły się goić. Przyda się też aspiryna na bóle głowy. Nie kupujcie żadnych specjalnych leków na sorocze. Po co przepłacać jak wszystkie są i tak na bazie aspiryny. Pamiętajcie też o całej serii szczepień, która niestety też jest kosztowna. Zresztą poza tym każdy z Was z pewnością najlepiej wie, co mu jest tak naprawdę potrzebne na wyprawie. Ja z mojej strony życzę Wam przede wszystkim wytrwałości, bo jak się czegoś naprawdę pragnie to można to osiągnąć. Powodzenia!
Aby dowiedzieć się czegoś więcej o nas, o naszych wcześniejszych wyprawach lub znaleźć odpowiedzi na nurtujące Was pytania zapraszam na naszą stronę www.peru2011.cba.pl.