Podsumowanie wyprawy HTC Author American Expedition 2013 po przejechaniu Ameryki Północnej i Środkowej.
Moja najdłuższa i najdalsza wyprawa rowerowa zakończona. Po ponad siedmiomiesięcznej podróży wróciłem do domu. Pierwotny plan zakładał przejazd aż do Patagonii w Ameryce Południowej, do Polski postanowiłem jednak wrócić z Panamy. To chyba jedyny sensowny punkt na zaplanowanej trasie. Za Panamą znajduje się nieprzejezdny przesmyk Darien gdzie jest tylko dżungla więc jedyną możliwością przedostania się do Kolumbii jest samolot lub łódź. Ponieważ wiązało się to z nie małą opłatą lepszym rozwiązaniem był powrót do Polski. To właśnie skromny budżet wyprawy był głównym powodem skrócenia wyprawy. Nie łatwo jest z własnych oszczędności zorganizować tak długą i daleką podróż nawet jeśli zna się wiele sposobów na to aby te koszty obniżyć. Oczywiście względy finansowe to tylko jeden z kilku powodów mojej decyzji.
3.10.2013 - 136km
O świcie zwinąłem namiot i podjechałem do granicy USA z Meksykiem. Do Meksyku kolejki nie ma, do USA kolejka spora. Na granicy urzędnik wypełnił za mnie wniosek, wbił kolejną pieczątkę w paszporcie oraz wpisał mnie do komputera. Wjazd do Meksyku dosyć kosztowny. Możliwość pobytu turystycznego do pół roku to opłata 26 dolarów. Różnica pomiędzy amerykańską a meksykańską częścią miasta Nogales jest ogromna. Za wysokim murem oddzielającym oba kraje wszystko było inne. Wąskie i dziurawe drogi, tłok na ulicach i meksykanie którzy bardziej niż amerykanie przyglądają mi się, pozdrawiają i zaczepiają. Meksyk trochę przypomina mi Indie chociaż tutaj kierowcy nie jeżdżą tak tragicznie jak hindusi. Z Nogales wyjechałem tak szybko jak do niego wjechałem. Na stacji paliw kupiłem wodę i małe ciasto i tu zaczęły się kolejne problemy. Na kolejnej stacji nie mogłem wybrać pieniędzy z bankomatu ani zapłacić kartą. Próbowałem jeszcze kilka razy na innych stacjach i bankomatach jednak na marne.
18.10.2013
Jeszcze rano byłem w mieście partnerskim Jeleniej Góry czyli Tequili a po południu w mieście partnerskim Wrocławia czyli Guadalajarze. Nie sądziłem, że Dolny Śląsk ma aż tak silne powiązania z Meksykiem oddalonym przecież o wiele tysięcy kilometrów. Mam nadzieję, że współpraca pomiędzy miastami to coś więcej niż tylko wymiana herbów na stronach internetowych owych miast. Dziś przez cały dzień nie towarzyszył mi radiowóz a część trasy do Guadalajary nie miała pobocza więc musiałem bardzo uważać żeby żaden samochód we mnie nie uderzył. Meksykanie nie są tak ostrożni jak amerykanie ale też nie jest tak tragicznie jak w Indiach. Rano jeszcze w hotelu zjadłem śniadanie i wypiłem kawę, potem załatałem dętkę i pożegnałem piękną Tequilę.
"Ze słabości mojej, rozliczysz mnie panie, z błądzeń moich i z tych dróg na skróty...bo o drogę nikogo nigdy nie pytałem, buty niosły same..." A. Ziemianin;
Stanom i homo-golfiarzom na razie dziękujemy. Amerykańcy na granicy przepuścili mnie łatwo, nawet nie chcieli ze mną rozmawiać, ani niczego sprawdzać, do paszportu też nie zajrzeli, patrzyli na mnie jakoś tak dziwnie, machnąłem na pożegnanie, i przeszedłem z rowerem przez barierkę.
Ledwie Piotrek wrócił z Gruzji, a już poleciał do Stanów by kontynuować swój ubiegłoroczny projekt - zrealizować trasę do Meksyku (wyprawa: Z Alaski do Meksyku). Kilka dni temu pisał do nas z Las Vegas - ma się dobrze i już jest w drodze do granicy. Znów będzie można śledzić jego losy na blogu onthebike.pl oraz na naszej stronie.