Witam, nazywam się Damian Drobyk, jestem z Jelenie Góry. Od wielu lat aktywnie jeżdżę na rowerze MTB, na zawodach rowerowych a także na wyprawach po Europie. Zdobywam Koronę Gór Europy oraz podjazdy rowerem powyżej 2000m n.p.m. Moim celem są najwyższe, najtrudniejsze i najbardziej kręte drogi Świata.
17.06.2012 - 58km
Po dniu odpoczynku w Leadville wróciła moc w nogach. Na dziś zaplanowałem krótki odcinek do Breckenridge, w którym dzięki Mickiemu z Teksasu mam nocleg u jego znajomych. Po drodze jednak czekało na mnie nie lada wyzwanie. Przeprawa przez jedną z najwyższych i najtrudniejszych przełęczy drogowych ale nie asfaltowych w USA - Mosquito Pass. Z Leadville do Mosquito jest tylko 16km lecz pokonanie tego dystansu zajęło mi prawie cztery godziny. Pierwsze kilometry to asfalt, potem szuter a następnie droga z każdym kolejnym kilometrem jest coraz bardziej stroma i kamienista.
Fotogaleria zdjęć z wyprawy HTC Author American Expedition. Bogata kolekcja 233 zdjęć z pierwszego etapu podróży, w tym 15 panoram.
HTC Author American Expedition to samotna, wielomiesięczna podróż rowerowa po Ameryce Północnej, Środkowej oraz Południowej przez najwyższe drogi i przełęcze obu kontynentów. Start wyprawy w Nowym Jorku. Po drodze przejazd przez Stany Zjednoczone Ameryki Północnej od wschodniego po zachodnie wybrzeże, przez najwyższe przełęcze i drogi Apallachów, Gór Skalistych oraz pasma Sierra Nevada powyżej 2000, 3000 i 4000m.npm. Krótki epizod w Kanadzie, gdzie chcę wjechać na trzy najwyższe przełęcze tego kraju. Następnie kierunek na południe do Ameryki Środkowej. Przejazd przez Meksyk, Kostarykę, Panamę. Ten region znany jest z wysokich stratowulkanów. I na koniec Ameryka Południowa.
Więcej informacji można przeczytać w profilu wyprawy HTC Author American Expedition.
20.05.2013 - 124km
Nie schowałem się jak zawsze więc zostałem znaleziony. W nocy miałem gości. O północy odwiedzili mnie panowie z policji stanowej i poprosili abym przesunął namiot o dwa metry, a dokładniej za ogrodzenie. Przed ogrodzeniem spać mi nie wolno ponieważ teren należy do kolei. Spałem jakieś 20 m od torów i 30 od drogi. Z drugiej strony miałem ogrodzenie i wielkie pole. Ponieważ akurat w tej okolicy ciężko było znaleźć spokojniejszy nocleg i jednocześnie się schować nie miałem zbyt wielkiego wyboru. W ten sposób panowie policjanci z terenu kolei przeprowadzili mnie na teren prywatny. Rano znów miałem gości, tym razem czworonożnych. Mulaki, tak nazywają się tutejsze dość płochliwe zwierzęta trochę podobne do saren. Śmieszne podskakują i wydają odgłosy podobne do szczekania. Noc w sumie spokojna i niezbyt zimna.
5.05.2013 - 147km
6.25 dolara do przodu. Rano w FF znalazłem piątaka pod kasą, potem pod sklepem jakiś dziadek dał mi dolara sam nie wiem za co. Może już wyglądam jak włóczęga ;) Pod koniec dnia na drodze czekała na mnie ćwierćdolarówka. Niezłe szczęście jak na jeden dzień. Ludzie znów kilka razy zaczepiali na drodze, pytali skąd, dokąd i po co? Zazwyczaj na koniec słyszę ich ulubione słowo AWESOME! Po za tym dzień jak co dzień. Wstaję rano, jadę pod koniec dnia szukam kawałka spokojnego miejsca na nocleg i idę spać. Wieczorem dość ciężko było znaleźć takie miejsce. Wszędzie domy, psy, farmy oraz dużo tabliczek Keep Out, No Tresspassing czy moja ulubiona Privat Property. Dziś cały dzień z drogą numer 80 West. Przyjemna, w miarę spokojna, dosyć płaska i niezbyt kręta. Najbardziej dziś przeszkadzał wiatr, do 17:00 non stop z przodu, potem jakby ustał. Prędkość od razu wzrosła z 14-17 do 23-25km/h.
172.78km, 16.7śr, 62.2max, 2890m w górę, 10:17:17
Po wczorajszym odpoczynku od jazdy ze względu na ulewne opady deszczu dziś zaszalałem. Nie pierwszy raz po krótkiej regeneracji w kolejnym dniu zajeżdżam się na maxa. I tak też było dziś. Z Asheville wyjechałem tuż po siódmej. Na niebie przez białe pierzaste obłoki przebijało się słońce. Było nawet ciepło jak na tą godzinę. Praktycznie od początku miałem lekko pod górkę. Nie sądziłem, że drodze zaliczę dodatkowo dość wysoką przełęcz. Po około 70km wjechałem na 1300m i nie oznaczoną przełęcz. Końcówka to nawet 10% więc było co kręcić.
118km, 1150m w górę
Wieczorem przeszła sucha burza, trochę błysków i hałasu bez deszczu. Rano obudziłem się prawie nie zmęczony i w suchym namiocie. Podczas codziennej porannej kawy w McD zaczepił mnie facet, trochę pogadał i wręczył 20 dolców na śniadanie. Dzień zaczął się ciekawie... Potem wcale nie było gorzej. Ponownie wiało mi w plecy więc kilometry pokonywałem dość szybko. Przez cały dzień trzymałem się również wąskiej i spokojnej drogi. Ze wszystkich przejechanych do tej pory stanów Północna Karolina podoba mi się najbardziej. Najspokojniejsze drogi, najwięcej zielonych terenów i w góry w które wjadę już jutro.
Pobyt w takich luksusowych miejscach jak hotele bardzo rozleniwiają. Rano czułem się zmęczony i wciąż niewyspany ale niestety trzeba było wstać i ruszyć w dalszą drogę. Zanim to jednak nastąpiło czekało mnie jeszcze śniadanie w towarzystwie Bruce'a, właściciela apartamentu w którym mogłem się przespać. Tylu możliwości na wybranie sobie menu na śniadanie jeszcze nie widziałem. Szwedzki stół zajmował całą salę. Do wyboru było dosłownie wszystko co można sobie zażyczyć na najważniejszy posiłek dnia. Od słodkich bułek, przez musli, owoce, jogurty, omlety, gofry po ryby, mleko, ciasta i wiele innych pyszności.
Po długich i dość męczących przygotowaniach, szczególnie przed samym wyjazdem w końcu nadszedł kolejny etap wyprawy. Dojazd do lotniska oraz przelot do USA. Ostatnie kilka dni przed dniem wyjazdu to normalne szaleństwo. Pomimo, że przygotowania rozpocząłem pod koniec grudnia czyli wystarczająco wcześnie aby pozapinać wszystko na ostatni guzik to na kilka dni przed zaplanowaną datą wyjazdu zawsze wyskakuje coś niespodziewanego co utrudnia i przedłuża przygotowania. Nie inaczej było i tym razem.
Moją piątą i zarazem ostatnią wyprawę rowerową w 2012 roku postanowiłem zorganizować na własnym podwórku w myśl powiedzenia cudze chwalicie swego nie znacie, choć w moim przypadku to raczej błędne stwierdzenie. Przez wiele lat treningów i krótkich wycieczek poznałem dość dobrze wszystkie zakątki otaczające Jelenią Górę. Na przełomie października i listopada udało mi się przejechać cztery pasma górskie oraz Kotlinę Jeleniogórską. Nie jest to może typowa wyprawa rowerowa a raczej kilka wycieczek rowerowych gdyż noclegi spędzałem w domu we własnym łóżku. Nie musiałem również wozić całej masy zbędnego bagażu jak i zapasu jedzenia.
Dzień 39 28.09.2012
150.90km, 17.5śr, 57.6max, 2064m w górę, 8:34:44, 8-19st.C
Trasa: Forcella Aurine - Agordo - Alleghe - Passo Falzarego - Passo Valparola - Cortina d'Ampezzo - Toblach - Austria - Leisach
Pierwszy i najtrudniejszy dzień powrotu do domu udany. Najtrudniejszy, ponieważ na początek czekał mnie podjazd na przełęcz Falzarego a potem na Valparole. Obie przełęcze mają powyżej 2000m i są mi znane. Na obu byłem już kiedyś tylko podjeżdżałem z innej strony. Pogoda wymarzona, po trzech deszczowych dniach rano nareszcie niebo było błękitne a szczyty dobrze widoczne. To ważne żeby w Dolomitach trafić na dobrą pogodę ponieważ w tej części Alp jak nigdzie indziej można nacieszyć oczy wystającymi skalnymi zębami i grzebieniami.