Z Berlina wylatujemy gdy w Polsce właśnie zaczyna się zima. Do Afryki zabiera nas EasyJet. Wbrew nazwie dla rowerzysty wybierającego się w dwuletnią podróż nic nie jest z nimi proste. Na początek waga sprzętu turystycznego. Według regulaminu może on ważyć do 16 kilogramów. Same nasze rowery ważą 20 kg, a co z sakwami, zapasowymi częściami, oponami, że o narzędziach nie wspomnę? Dzwonimy na infolinię i miły konsultant wyjaśnia, że rowery stanowią wyjątek i ich waga może wynosić 30 kilo. I, tak, jest mu przykro, że nie napisali tego w regulaminie, a minuta rozmowy kosztuje prawie 4 złote (sic!).
Od mojego pierwszego razu z Saharą przepedałowałem już kilkadziesiąt tysięcy kilometrów. Wiele z nich po Afryce, ale były także inne miejsca: Kaukaz, Armenia, Grecja itd... Do Afryki wracam jednak najchętniej i do tych wyjazdów podchodzę z największa uwagą. Jako wielki fan Sahary, wielki fan kultury arabsko-muzułamńskiej z wielką ochotą zabieram do Maroka coraz to nowych uczestników.
Nigdy nie byłem wielkim fanatykiem roweru. Najpierw był pomysł na podróż, rower pojawił się później. O dalekiej i długiej podróży marzyłem od lat, a dokładnie od lat dziesięciu, kiedy to wróciłem z mojej pierwszej i tak naprawdę jedynej dalekiej włóczęgi. Zaraz po studiach, wspólnie z moim przyjacielem Mariuszem Grajewskim, pojechaliśmy drogą lądową do Indii. Był to typowy tramping z wszystkimi atrakcjami takich wyjazdów: wielka przygoda, doświadczanie egzotyki poznawanych kultur i docieranie do miejsc znanych wcześniej tylko z lektury przewodnika. Jednak najlepiej z tego wyjazdu wspominam liczne znajomości zawarte na trasie.
Mając w perspektywie trzy miesiące pedałowania przez alpejskie przełęcze, Pireneje, spaloną słońcem Hiszpanię, Marokański Atlas, a na koniec setki kilometrów monotonnego, pustynnego krajobrazu wydawał mi się to szmat czasu. Dakar był abstrakcją majaczącą gdzieś na horyzoncie wyobraźni. Gdy na liczniku zaczęły wskakiwać pierwsze kilometry zostałem porwany przez nurt przygody, a czas przestał mieć znaczenie. Mozolne podjazdy w Alpach nie wiedzieć kiedy zostały daleko za mną, Hiszpania okazała się najgorętszym miejscem na trasie podróży, a Marokańska gościnność czasami odejmowała mi mowę. Wreszcie ta długo wyczekiwana Sahara... nie była wcale tak drapieżna, ale często kapryśna.