Fragment bloga:
Mamy za sobą tydzień pełen przygód. W Chinach przejechaliśmy już ponad 1000 kilometrów. Natomiast na rowerach, łącznie z Mongolią, prawie 2000 kilometrów. Do Lhasy mamy jakieś 1100 kilometrów. Powinno nam to zająć jakieś 14 dni. W tym momencie wjeżdżamy na płaskowyż tybetański. Przez ostatni tydzień podróżowaliśmy przez obszar prowincji Qinghai. Historycznie było to terytorium Tybetu, dość górzyste i miejscami pustynne. Największym wyzwaniem było tu pokonanie przełęczy pomiędzy górami Ałtyn-Tag i Qilian Shan. Musieliśmy się wspiąć na wysokość ok. 2600 metrów, z czego 1500 metrów zrobiliśmy jednego dnia. Większość terenów Qinghai to jeden wielki plac budowy. Powstaje tu też nowa autostrada, ale my możemy poruszać się tylko drogami szutrowymi, czyli w piasku i pyle, a na dodatek ciągle omijając buldożery i inne maszyny budowlane.
Mieliśmy też pierwsze przygody w wysokościami. Na 3000 tysiącach metrów pojawiają się problemy z tlenem. Trudniej się oddycha i jest gorzej ze snem. Na szczęście można się do tego przyzwyczaić. Przed nami wjazd na wysokość 4800 metrów, a z planu podróży wynika czasem dotrzemy nawet do 5000 metrów n.p.m. Takie wysokości mogą już być śmiertelnie niebezpieczne, a choroba wysokościowa ma na nich dużo poważniejszą postać. Zbyt mały dopływ tlenu do mózgu może zakończyć się tragicznie. Musimy więc bardzo uważnie obserwować, czy nie pojawiają się oznaki choroby wysokościowej. Jeżeli pojawi się problem, będziemy musieli albo zejść niżej albo zostać na jednej wysokości i czekać na aklimatyzację. Wysokość jest teraz dla nas największym wyzwaniem...